wtorek, 24 listopada 2009

tramwaj, choć ma kółka, to bez torów nie pojedzie

Usłyszałam dziś w radiowej trójce, że komunikacja jest wtedy, gdy coś jedzie... Chyba czosnkiem.
Czy jedzie, czy nie jedzie, jak często i czy czosnkiem czy też może raczej menelem pozostaje kwestią dyskusyjną. Mnie się osobiście wydaje, że o ile pełna gama zapachów wszelakich jest w komunikacji dostępna non stop, to na jazdę nie zawsze można liczyć. Na przykład na Mazurach tramwaje nie kursują bo po wodzie się nie jeździ, gdyż kółka rdzewieją. W okolicach Akademii Ekonomicznej natomiast tramwaje nie jeżdżą... bo nie ma torów.
Przechodząc dziś przez ulicę 1-ego Maja w Katowicach bardzo się zdziwiłam widząc autobus o numerze T20. Po co miałby jeździć autobus zastępczy za tramwaj? I to w dodatku za dwudziestkę? Wszystko wydawało się być w porządku. Sprawa wyjaśniła się, gdy spojrzałam w prawo i zamiast torów (na wysokości Cukierni, jeśli ktoś orientuje się dokładniej w topografii tegoż miejsca) zobaczyłam dziurę. Taka sobie dziura w ziemi, 4 na 4 metry może, w środku jacyś Panowie. Co to za akcja - nie wiadomo.
Poszłam na przystanek, żeby się czegoś dowiedzieć. Pisało tam tylko, że od dnia wczorajszego aż do odwołania Piętnastka będzie kursować tylko do/od przystanku Zawodzie Zajezdnia i można się tam dostać autobusem T20. Czyli generalnie napisali coś, czego i tak się domyśliłam.
Troszkę nie chciało mi się bawić w przesiadki, więc udałam się na autobus. Lecz nie T, a D.
Za tydzień kolejna wizyta u Pana Promotora więc spodziewajcie się informacji o postępie prac.

Pozdrawiam wiosennie (bo zimy mam już dość, choć się jeszcze nie zaczęła).
Marysia

piątek, 20 listopada 2009

była kontrola więc nie skasowałam biletu

nie nie nie
To nie żadne Prawo Murphy'ego typu: nie skasowałam biletu więc była kontrola. Choć przyznam, że zazwyczaj tak właśnie bywa - jak raz w życiu nie skasujesz biletu, to akurat wtedy złapią Cię kanarzy, chociaż nigdy w życiu wcześniej ich nie widziałeś.
Tym razem było inaczej. Wracałam we wtorek z uczelni, podjechał autobus więc wsiadłam. Próbowałam skasować bilet, ale żaden z kasowników nie działał. Udałam się z tym problemem do Kierowcy, który oznajmił, iż chyba nie może odblokować kasowników, gdyż właśnie jest kontrola. No nic to - poczekałam przystanek, drugi, trzeci - kasowniki nadal były zablokowane, a akurat zwolniło się jakieś miejsce siedzące, więc olałam sprawę i pojechałam do domu na gapę :)

Dodam jeszcze, że oczywiście żadnych kanarów w tym autobusie nie widziałam.
Dziwne...

niedziela, 25 października 2009

O tym, że po Warszawie Piętnastka nie jeździ...

Ale to nie szkodzi, że już nie jeżdżę Piętnastką!

Dzięki innowacyjnym pomysłom Warszawskiego ZetTeeMu mogę teraz jeździć wszędzie Z PIĘTNASTKĄ!! Czy to nie cudowne?

W dużym skrócie jest tak. Żeby siedem osób nie jeździło na jednej karcie miejskiej i nie przedstawiało się jako Ksemena Zieleńska (sama kiedyś to robiłam), ZTM postanowił wprowadzić Spersonalizowaną Warszawską Kartę Miejską. Ze zdjęciem. Wydawaną za darmo! I ku mojej radości można sobie do tej karty dodać własne tło. Może to być wybrane przez siebie zdjęcie z Mazur, może być zdjęcie ukochanej albo psa, ale może też pochodzić z zaproponowanych przez ZTM zdjęć związanych z komunikacją warszawską.

W związku z tym na mojej WKM oprócz przepięknego zdjęcia mnie (takiego jak w dyplomie) widnieje przecudowny żółty tramwaj na tle zaśnieżonych drzew. Tramwaj ma na czole napisane 15 HUTA. Takie połączenie Piętnastki i Cztery Kosa na Hutę.

I dzięki temu Piętnastka będzie przy mnie przez co najmniej najbliższe 10 lat, bo na tyle ZTM przewidział trwałość karty.

Fascynująca
Magda

środa, 21 października 2009

SAMO ZUO

Byłam wczoraj na uczelni. I nawet jechałam Piętnastką (która była podwójna i przyjechała o czasie!). Ale to nieważne.
Na przystanku na pętli zauważyłam leżącą na ziemi belkę. Taką w biało-czerwone ukośne pasy. Wiecie? Taką z serii "uwaga, uwaga" czy "do not cross". A na niej wymalowany napis ZUE.
A więc oświadczam, że to prawda. Wszystko jest zue. Przez tą całą wizytę na uczelni się rozchorowałam i teraz cierpię, o!

chora i zua Marysia

wtorek, 6 października 2009

tematy inne

Dzisiaj nie będzie o Piętnastce. Ba, nie będzie nawet o tramwajach jako takich i o autobusach też nie będzie. Dziś będzie za to o żartobliwych Panach Kolejarzach oraz dość w sumie piętnastkowym trybie ustalania konsultacji na mej uczelni.
Otóż zdarzyło mi się ostatnio wracać wieczorkiem z Gliwic. Smutne w tym jest to, że ostatni bezpośredni pociąg z tegoż miasta do Sosnowca jest o 22:19 - nie o tym w zasadzie chcę tu narzekać, ale wiadomo że w miłym towarzystwie chętnie by się posiedziało dłużej. w każdym razie siedziałam tak sobie całkiem wygodnie i popijałam piwko aż tu się nagle okazało, że pora już najwyższa opuścić lokal i skierować się w stronę dworca. Tutaj wielkie podziękowania dla Maćka za odprowadzenie (a raczej za odtruchtanie) mnie na pociąg, bo dzięki niemu zdążyłam. Choć Zacny Mój Kolega z Armenii twierdzi, iż to tak nie działa, że ktoś za mnie biegnie a ja wtedy zdążam... no ale nie wymagajmy od niego zrozumienia kobiecej "logiki" (taki oksymoron na dziś).
Generalnie coś mi dzisiaj dużo dygresji się wtrąca, ale powinniście się już Drodzy Czytelniacy (o ile jeszcze jacyś jesteście) do mojego zupełnie nieliniowego sposobu opowiadania historii przyzwyczaić. I nikt mi nie zabroni, niczym Homer (nie Simpson), w retardacji się lubować. Choć zapewne nie mam Pilchowskiej umiejętności późniejszego gładkiego wracania do tematu. No trudno, nie? - W końcu to tylko taki sobie gUpiutki blogasek.
Och, tyle tych słów, aby w końcu opowiedzieć nieśmieszną historię o tym, że w końcu dotarłam na dworzec, zakupiłam bilet w kasie, zapytałam kasjerki czy zdążę jeszcze się wpakować do pociągu a ona poradziła abym pobiegła szybciutko na peron numer 2. Pobiegłam więc i zdyszana zapytuję stojących tam Panów Kolejowców czy ten pociąg dowiezie mnie do Sosnowca (jakoś akurat nie miałam ochoty na przejażdżkę do Wrocławia na przykład). Panowie odpowiedzieli, iż nie wiedzą... Po chwili wyjaśnili, że jeżeli się nie zepsuje, to dowiezie. Bardzo mnie tą odpowiedzią ukontentowali i byłam pod wielkim wrażeniem ich profesjonalnej odpowiedzi. Wspomniany już dziś zagramaniczny Kolega (patrzcie jaki to dla mnie musi być autorytet, że się tak na niego często powołuję!) powiada, że to jest standaryzacja usług w instytucjach wszelakich. Przychodzi człowiek do jakiegoś urzędu/szpitala/czegokolwiek/etc a tam personel odpowiada "nie wiem". Moim zdaniem standardy czy nie - grunt że obsługa i informacja jest niezwykle profesjonalna. Myślę też sobie, że do Piętnastki standaryzacja ta jeszcze nie dotarła - oni stawiają raczej na oryginalność i element zaskoczenia i dobrze, bo za to przecież ją cenimy.
Swoją drogą zauważyłam (choć rzadko jeżdżę pociągami), że Panowie Kolejowcy lubią sobie czasem z pasażerami (a może z pasażerów?) pożartować. Zdarzyło nam się z Magdą wracać jakiś miesiąc temu z Krakowa (uwaga uwaga: odkryłyśmy bezpośredni pociąg pośpieszny z Kraka do Sosnowca... co prawda w niezbyt przystępnych godzinach, ale inicjatywa warta pochwalenia!). Odbyłyśmy sobie wtedy z Panami kilkuminutową pogadankę o stwarzanym przez nas straszliwym zagrożeniu. Otóż Panowie Kolejowcy (tak ich sobie nazywam w celu zatuszowania mej niewiedzy i braku umiejętności w rozróżnianiu maszynistów od kontrolerów biletów, panów z "lizakami" i inszych kolejarzy) zwracali uwagę SOK-istom, że posiadamy broń białą i coby mieli nas na oku. Broń biała ta objawiała się w postaci dwóch nagich mieczy. Tfu, nie nagich lecz drewnianych z napisem KRAKÓW. Straż Ochrony Kolei miała dziwne miny troszkę, ale po krótkich pertraktacjach szczęśliwie zostałyśmy wpuszczone do pociągu.
Dodam jeszcze, że wypad do kulturalnej stolycy Polski okazał się dość ciekawą (czytaj problematyczną) pociągową podróżą, ale może dość już na dziś opowieści o PKP.
Teraz drastycznie zmienię temat i opowiem troszkę o mych sprawach uczelnianych (módlmy się oby już niedługo te sprawy przestały mnie dotyczyć). Wiem, że notka trochę przydługawa, ale z drugiej strony posty ukazują się tu ostatnimi czasy średnio raz na miesiąc, więc nie macie co narzekać na nadmiar tekstu.
W każdym razie, zaczynając od środka, byłam sobie w zeszły poniedziałek u Promotora. Sprawdził moją pracę (a przynajmniej tą część pracy, którą napisałam), poczynił sugestie i nakazał wprowadzić poprawki i przybyć na kolejne konsultacje. Zapowiedział, iż będę one najprawdopodobniej w kolejną środę (czyli jutro), ale konkretniejsze informacje zostaną jeszcze umieszczone na stronie Akademii.
O potęgo Internetu! Jakiż to sprytny wynalazek, który oszczędza czas (nie trzeba jeździć na uczelnię tylko po to, żeby się dowiedzieć kiedy można tam przyjechać) i nerwy Pani Sekretarki (do której nie trzeba wydzwaniać codziennie z zapytaniem o informacje na temat interesujących nas konsultacji). Okazuje się jednak, że nie zawsze należy na nim w 100% polegać.
Przez ostatni tydzień śledziłam pilnie stronę internetową, na której nawet jeszcze dziś żadnego info o konsultacjach mego Promotora nie było. Złożyło się tak jednak, że byłam dziś na uczelni (bo czasem trzeba pójść do czytelni) i w gablotce katedralnej wyczytałam, iż Promotor konsultacji udziela we wtorek (czyli dzisiaj). Na szczęście informacja ta nie była dla mnie znacząca, jako że pracy poprawić i tak nie zdążyłam, aczkolwiek sytuacja dość śmieszna w kontekście mojego pozyskania informacji o konsultacjach wrześniowych.
Na początku zeszłego miesiąca postanowiłam zacząć się interesować moją magisterką. Poczynając od wywiedzenia się o datę mego ewentualnego spotkania z Promotorem, będącą też datą oddania przeze mnie pracy... a przynajmniej jej większości. W pierwszym tygodniu września nic jednak na uczelni nie wiedzieli. W tygodniu drugim zapominałam zadzwonić do sekretariatu w odpowiednich godzinach a na stronce nic się ciekawego nie ukazało. Aż do nocy z 9 na 10 września, kiedy to wróciłam nie do końca trzeźwa do domku i po raz kolejny odwiedziłam moją "ulubioną" stronę www i dowiedziałam się o konsultacjach mego Promotora 10 września o 10 rano. No cóż... zgadnijcie czy poszłam?
Pochwalę się jeszcze, że jakoś się sprężyłam i na kolejne konsultacje (w tydzień później) poszłam już z ponad pięćdziesięcioma stronami pseudonaukowego lania wody.
Niestety oczekiwanie kolejne półtora tygodnia na sprawdzenie mych wywodów rozleniwiło mnie ponownie i teraz na pytanie kiedy zostanę w końcu magistrem, odpowiedzieć mogę (standardowo!): nie wiem.

w dalszym ciągu omc
Marysia

czwartek, 3 września 2009

pean pochwalny

Chciałam dziś tylko przyklasnąć troszeczkę ku czci Piętnaski.
Otóż dziś o godzinie 16.00 (kilka minut po mym przybyciu na przystanek) pod AE przyjechała o czasie podwójna Piętnastka. O 16 (!) czyli w godzinach szczytu! Podwójna!
Chociaż może teraz wszystkie jeżdżą podwójne skoro kursują co pół godziny?
Nie ważne - grunt, że się dało wsiąść. I przytulać się do innych pasażerów nawet nie trzeba było. A pod Kościołem to sobie nawet usiadłam!
Zresztą nawet Piętnastka sobie sama klaskała.
Kojarzycie te magiczne skrzyneczki zawierające w sobie zapewne niezwykle magiczne mechanizmy? Te nad drzwiami do bolidu? No więc jedna z nich była jakaś taka niedokręcona i poklapywała sobie w trakcie jazdy (szczególnie na zakrętach).
KLAP KLAP KLAP KLASK. KLAP KLAP KLAP KLASK.... KLASK.

Dodam jeszcze, może nieskromnie, że mnie również należą się dziś drobne oklaski, gdyż byłam na uczelni i nauczyłam się nawet korzystać z czytelni (bezpośrednio) i z biblioteki (pośrednio).

KLASK KLASK
omc Mrysia

sobota, 22 sierpnia 2009

new experience

Prodżekt "Ciasna Piętnastka" - jak widać - chyli się ku upadkowi. Po pierwsze primo Magdę już jakiś czas temu wywiało do stolycy, a tam Piętnastki nie kursują (tak jakby tutaj było inaczej ;)), Po drugie, też primo, ja już naszym ukochanym środkiem komunikacji miejskiej prawie nie jeżdżę, bo nie mam takiej potrzeby. A po trzecie i może najważniejsze, a w każdym razie primo, po tylu latach, po tylu przeżytych przygodach ciężko jest doświadczyć czegoś nowego. Były już wyprzedzające się tramwaje, drzewo w bolidzie (tu pozdrowienia dla Szanownego Kolegi, który widział ostatnio bazie w samolocie), było szabanaście zjazdów do zajezdni i pierdyliard godzin spędzonych w tym zatłoczonym i śmierdzącym acz osobliwym i przez nas umiłowanym pojeździe.
Okazuje się jednak, że czasami zdarza się coś o czym warto wspomnieć na naszym blogasku.
Otóż zdarzyło mi się wczoraj odwiedzić wieczorkiem Katowice (cele tak zwane: kulturalno - rozrywkowe). A jako że dość się spieszyłam na spotkanie to zapomniałam z domu zabrać telefon, zapomniałam sprawdzić sobie powrotne autobusy i tramwaje, zapomniałam zabrać książki i/lub muzyki do poczytania/posłuchania w podróży; mózgu nie zapomniałam tylko dlatego, że go nie posiadam.
Niezależnie od tego wieczór upłynął mi bardzo przyjemnie. W szczegóły spotkania na szczycie wdawać się nie będę - przejdę może lepiej do opisu interesującego nas mojego powrotu do domu.
Jako że nie było bardzo późno, miałam nadzieję na złapanie jakiejś ostatniej Piętnastki. Na przystanek na Rynku dotarłam o 23:05 (brak telefonu = brak zegarka, ale jakaś dziewczynka udzieliła mi tej informacji). Oznaczało to jednak dłuższą chwilę czekania na Piętnastkę.
Na szczęście (a może właśnie wręcz przeciwnie) nadjechała czternastka. Wsiadłam do niej zatem - chyba tak z przyzwyczajenia. Podróż mi się trochę dłużyła, ale Pewien Pan (prawie jak Piotruś Pan) postanowił umilić mi czas zapraszając mnie na drinka do siebie do domu. Powiedziałam, że takie piękne kobiety jak ja (jego słowa) są grzecznymi dziewczynkami (grzeczna, grzeszna - zawsze mi się to myli) i wracają do domu. Rzeczony Pan nie zrezygnował z nagabywania nawet gdy dowiedział się, że tenże dom nie jest ani w Szopienicach, ani w Mysłowicach lecz za granicą. No cóż - mimo iż Dziadkowie Magdy poznali się w Piętnastce, ja postanowiłam nie ulegać temu komunikacyjnemu romansowi. Niepocieszony Pan wysiadł na swoim przystanku a ja pojechałam troszkę dalej by wylądować w środku nocy na Menelkach. Dopiero wtedy dotarło do mnie jak głupio się zachowałam. Okolica niezbyt przyjemna nawet w środku dnia, a co dopiero o północy. Brak zegarka znów dał o sobie znać. Ale przyjęłam założenie, że 14 dojechała na Dwór o czasie i że Piętnastka zrobi to samo (wiem, wiem - dość szalone myśli, ale co było robić!) i według rozkładu wyliczyłam, że na mój tramwaj przyszłoby mi czekać 15 minut - dość nieciekawa perspektywa. Ruszyłam więc z buta w kierunku domu. Pomysł był to jeszcze gorszy - totalna ciemność i okropny stan nawierzchni wzdłuż torów do Morawy o mało co nie skończył się połamaniem nóg. Kawałek trasy szłam nawet torami, nerwowo oglądając się co chwilę za siebie - niby Piętnastka miała jechać dopiero za kwadrans, ale z nimi nigdy nic nie wiadomo, a ja nie chciałabym skończyć swego żywota pod kołami wyjeżdżającego znienacka zza zakrętu tramwaju. Jakoś jednak przeszłam ten najgorszy kawałek i z duszą na ramieniu ruszyłam dalej, pokonując kolejne metry ciemności. Z jednej strony staw i krzory a z drugiej niezbyt uczęszczana ulica napawały mnie w środku nocy pewnym lękiem. Gdy przejeżdżał jakiś samochód nie wiedziałam w sumie czy się cieszyć, że jednak ktoś czasami tamtędy jeździ, czy obawiać się, że któryś kierowca, widząc idącą wzdłuż drogi skąpo ubraną dziewczynę, zatrzyma się i mnie zaatakuje.
Niby już kiedyś przemierzałam tą trasę w takich nietypowych godzinach, ale wydaje mi się, że było wtedy jaśniej (a na pewno mieliśmy komórki żeby w razie potrzeby oświecić sobie drogę), nie szłam sama i byłam zdecydowanie bardziej pijana więc niczego się nie obawiałam. Taka samotna podróż, choć wzbogaca moje doświadczenie, nie jest jednak godna polecenia.
Na szczęście wszystko dobrze się skończyło.
Z Piętnastką "spotkałam się" standardowo na Sobieskiego - nie było już więc sensu tam w nią wsiadać. Choć może warto było dla faktu bycia jedyną pasażerką w dwu-wagonowym składzie...

pozdrawiam prawie piętnastkowo
Marysia

poniedziałek, 25 maja 2009

notka zadawniona...

... i to bardzo bo działo się to wszystko w środę tydzień przed obroną Magdy czyli 29 kwietnia.
Postanowiłam sobie tegoż pięknego dnia udać się na uczelnie w sprawie troszkę już nudnej i ciągnącej się dość długo a mianowicie - odnalezienia pani doktor Z. (jak zepsuta).
Jak wspomniałam dzień był piękny więc niezbyt się ucieszyłam, że w całym piętnastkowym wagonie dało się uchylić tylko jedno okno. Ale przynajmniej Piętnastka spóźniła się chwilkę żebym mogła na nią zdążyć, więc postanowiłam nie narzekać, postarać się nie zemdleć i wytrzymać jakoś ten zaduch. Jak się okazało nie musiałam!
Ledwo ruszyliśmy spod dworca a już dało się z kabiny motorniczego słyszeć jakieś komunikaty o zawracających czternastkach. "Będzie jazda na Zawodziu" - pomyślałam, ale Piętnastka postanowiła wysadzić swych pasażerów już wcześniej. Dojechała do pierwszego rozjazdu i tam się zatrzymała. Pan Motorniczy wyszedł (widać było że świeżak z niego jeszcze), poczekał na jadącą w przeciwną stronę Piętnastkę, skonsultował się z osobą ją prowadzącą, wrócił do naszego składu, po czym zamiast w prawo pod wiadukt, skręcił w lewo pod Europę. Ludzie się troszkę zirytowali, powyzywali i wrócili na piechotę pod dworzec. Ja wybrałam się na przystanek na Piłsudskiego i stamtąd już bez większych problemów dotarłam na uczelnię.
Tam poczekałam sobie godzinkę na panią Z. i dostałam od niej kilka kartek (których do tej pory nie przeczytałam).
Powrót do domu oczywiście też był ciekawy.
Na przystanek dotarłam chwilkę przed 13 i stwierdziłam że te 10 minut w słoneczku mogę na tramwaj poczekać. W związku z tym o planowej 13.08 moja ukochana Piętnastka się nie zjawiła. Za to w przeciwnym kierunku chwilę później jechały dwie pod rząd (jedna za drugą) w tym jedna podwójna. Następnie (nadal w przeciwnym kierunku) jechał sobie tajemniczy tramwaj o równie tajemniczym numerze 0 i tabliczką informującą o zmianie trasy, a niedługo za nim kolejne 0, tym razem podwójne, z tabliczką "zjazd do zajezdni".
O 13.25 zorientowałam się, że tak jak widziałam kilka ciekawych tramów, to żaden z nich nie jechał w moją stronę. Trochę się zaniepokoiłam tym faktem, ale na szczęście kilka minut później coś przyjechało - jakaś 14 chyba (i dobrze bo zebrała większość czekających od pół godziny na przystankach pasażerów dzięki czemu moja Piętnastka nie była aż tak zapchana).
Potem jeszcze tylko obawiałam się, iż nie jest to koniec przygód, kiedy Piętnastka podejrzanie długo stała pod barem Duet, ale myślę, że to była tylko taka sugestia wyskoczenia na szybkie piwko, bo tramwaj dowiózł mnie bez większych problemów do domu.

A dzisiaj za to Pani Motornicza paliła sobie papieroska... a myślałam że w tramwajach nie można...
A potem jeszcze Piętnastka postanowiła jechać na będzińską zajezdnię, ale na szczęście mnie już ta trasa nie dotyczy.

pozdrawiam wiosennie i szczęśliwego poniedziałku życzę
Marysia

środa, 6 maja 2009

na końcu

Magda i Marysia były dziś na uczelni w celu obrony pracy magostreskiej Magdy. I bardzo dobrze, że nie wybrałyśmy się Piętnastką, iż gdyż ponieważ że, tramwaj "PRÓBA HAMOWANIA" skutecznie zahamował ruch na odcinku Sosnowiec-Zajezdnia Zawodzie Zadupie.

Udałyśmy się z Mamą samochodem marki volkswagen panasonik i na ulicy Sobieskiego spostrzegłyśmy (mocium panie) tajemniczy tramwaj z jeszcze bardziej tajemniczą tabliczką "PRÓBA HAMOWANIA". A że obok stała pomoc tramwajowa, to doszłyśmy do wniosku, że próba musiała być nadzwyczaj udana. Nasze podejrzenia okazały się być prawdziwe, albowiem po drodze minęłyśmy nie jedną Piętnastkę, a nawet jedną Czternastkę. Żeby nie było niedomówień - żadna z nich nie znajdowała się w stanie ruchu. Ani przyspieszonego ani jednostajnego. Jesteśmy głęboko przekonane, że przestoje te nie miały nic wspólnego z zerwaną trakcją na Burowcu. Zwłaszcza, że Pan Motorniczy ze stojącej Piętnastki trawił nadprogramowy wolny czas w sposób wyjątkowo nietrywialny, a mianowicie - jedząc lody ze swoją prawdopodobni-dziewczyną. Czy to nie urocze, jak inteligentni ludzie umieją sobie zagospodarować wolne chwile, nie nudząc się ani przez sekundę?

I jeszcze w drodze powrotnej jechałyśmy 24, które pojechało zupełnie nie tam, gdzie powinno. Ale za to dane nam było przejechać się choć dwa przystanki Piętnastką.

Cieszymy się bardzo, że po latach udało nam się napisać jakąś notkę wspólnie, choć bardzo nieskładnie nam to wyszło.

mgr Magda oraz omc mgr Marysia

piątek, 1 maja 2009

Nie tylko Katowice.

Jeśli chodzi o śmiertelność blogów, to Piętnastka i tak zawyża średnią ich żywotności moim zdaniem. Poza tym wcale jeszcze nie umarła. (Swoją drogą, wszak to przekleństwo by wiecznie móc żyć okrutne).
Chciałam tylko przekazać, że regularnie otrzymuję od mojej siostry zamieszkującej obecnie w marysinych okolicach, informację na temat nieprzyjeżdżalności piętnastek. Ostatnio to nawet się spóźniła na śniadanie wielkanocne z tej okazji. A to ci.

Motywatorem jednak do napisania tej notki był przeczytany przeze mnie przed chwilą post na blogu przyjaciela. Okazuje się, że nie tylko w GOPie jest tragicznie ostatnimi czasy. Przyjaciela podziwiam zaś za to, że nie wystarczyło mu wyżycie się na blogu. Napisał do ZetTeeMu, a także do gazety.pl.
I o dziwo, gazeta pe el go opublikowała. Fajnie. Całość znadziecie tutaj.
Mavericka pozdrawiam i gratuluję mu.

Magda. Astonished.

poniedziałek, 27 kwietnia 2009

blog umiera

Byłam dziś na uczelni aby po raz kolejny pocałować klamkę i nic nie załatwić. Chciałam wrócić Piętnastką. Nawet idąc na przystanek zauważyłam jakąś stojącą obok magicznej skrzyneczki. Pobiegłam więc szybciutko, zapukałam w szybkę coby mnie wpuścili do środeczka, ale w tym momencie zmieniło się światło więc Pani Motornicza spojrzała tylko na mnie z pogardą i odjechała. A ja przyjęłam to wszystko z pełnym stoicyzmem i udałam się spacerkiem na przystanek autobusowy.
Co to za czasy, że nie chce mi się nawet rzucać inwektywami w ulubiony środek transportu?
No nie jest dobrze. Blog umiera :(

realized by Marysia

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

do czterech razy sztuka

Będzie to przypowieść o szczęśliwych poniedziałkach, rozkraczających się Czerwonych Dupach, uciekających sprzed nosa Piętnastkach i ratujących z opresji autobusach.

Zdarzyło się tak 2 tygodnie temu, że miałam niezbyt przyjemną potrzebę udania się na uczelnię. I to dwa razy!
Za pierwszym razem miałam pewną sprawę do pewnej Pani Doktor, z którą, tak się złożyło, mam w tym semestrze wykłady. Postanowiłam więc nie być zbyt bezczelna i udać się na owy wykład a po nim porozmawiać sobie z Panią Doktor. Aby wszystko poszło szybko i sprawnie, zapożyczyłam od brata samochód - pieszczotliwie zwany Czerwoną Dupą. Daleko jednak nie ujechałam. Na pierwszym bowiem zakręcie autko stanęło i postanowiło już dalej nie jechać. Na nic prośby, groźby, ssanie czy popych - mój plan pojawianie się na wykładzie umarł śmiercią tragiczną. Z pomocą jakiegoś przechodzącego ulicą chłopaka (dzięki wielkie!) zepchnęłam więc samochód na pobliski parking a sama udałam się do domku. Napiłam się czaju i udałam na przystanek tramwajowy... tylko po to żeby zobaczyć tyłek uciekającej mi sprzed nosa Piętnastki. Na szczęście chwilkę później podjechała Detka i w sumie byłam na uczelni szybciej niż się spodziewałam. Znalazłam Panią Doktor, pogadałam chwilę i ruszyłam w stronę przystanku tramwajowego. Z oddali ujrzałam stojącą tam Piętnastkę. Pobiegłam więc szybciutko o mały włos nie wpadając pod przejeżdżającą czternastkę i... nie udało się... Piętnastka nie pozostawiła mi wyboru, jak tylko udać się na przystanek autobusowy, gdzie minutkę po moim przybyciu przyjechał autobus i zabrał mnie do domu.
Druga, bardziej wieczorna, wyprawa na AE dotyczyła spotkania z promotorem. Tym razem po raz kolejny wyszłam z domu za późno by zdążyć na Piętnastkę i po raz kolejny tego dnia przyszedł (a w zasadzie przyjechał) mi z pomocą autobus.
Jednak zwieńczenie tegoż pięknego poniedziałkowego dnia można uznać za udane. Po półtoragodzinnym czekaniu pod drzwiami promotora, uzyskałam wpis (i tym samym zakończyłam semestr zimowy), po czym udałam się na przystanek i w końcu (wszak do czterech razy sztuka!) udało mi się przejechać moją ukochaną Piętnastka!

Dodam jeszcze, że dzisiaj miałam podobny plan. Opcja samochodu była niedostępna, ale za to komunikacja miejska działała sprawnie... z tym że pojechałam na uczelnię tylko po to, żeby się dowiedzieć, iż Pani Doktor jest na L4. A jako że sama nie najlepiej się czuję, wizytę u promotora raczej sobie daruję. Nie wymagajmy od poniedziałków zbyt wiele...


wtorek, 17 marca 2009

krótka notka o tym, że wypadki zdarzają się środkom komunikacji miejskiej nawet gdy nimi nie jeżdżę

Byłam wczoraj na uczelni. Na szczęście autkiem. Na szczęście, bo gdyby na przykład przyszło mi wracać autobusem 811 (a może to był 815?) to zapewne dotarłabym tylko w okolice Sosnowieckiego McDonalda.
W drodze powrotnej mijałam właśnie taki rozkraczony autobus. Przed nim stał jakiś stuknięty mały samochodzik, dwie blondyny (córka i mama... raczej córka wyglądała na kierowcę) oraz Panowie Policjanci.
Aż musiałam przez chwile przestrzegać przepisów drogowych ;)

niedziela, 15 marca 2009

Zmiany, zmiany

Tak, tak. Wszystko się zmienia. Nawet trasa i rozkład mojego tramwaju do pracy.
To straszne. Będę się musiała teraz przestawić, że nie jeździ już co 6 minut tylko co 10. I w innych godzinach :( Ale może uda mi się nie spóźnić do pracy jutro.

Trzymajcie kciuki. W razie czego - napiszę jutro, co było, hihi...

Magda, a co!
Tym razem nie zamiast pracy, tylko po... HA!

środa, 11 marca 2009

Byłam sobie wczoraj wieczorkiem w okolicach uczelni. Oczywiście w celach rozrywkowych - nie posądzajcie mnie o zbytnią nadgorliwość w sprawach dotyczących zajęć czy wizyt u promotora!
W każdym razie, jako że dawno się środkami komunikacji miejskiej nie poruszałam, to bez przygód obyć się nie mogło. A jakże!
Zaczęło się oczywiście od tego że wyszłam z domu za późno na wcześniejszy autobus. Ale nie szkodzi. Chciałam zakupić bilet, ale wszystkie 3 kioski pod dworcem były zamknięte. Udałam się więc do automatu na przystanku, ale ten nie miał mi wydać reszty. Poszłam więc na przystanek tramwajowy, aby tam skorzytać z biletomatu. Ten zadziałał, ale za to uciekła mi w międzyczasie Detka. Poczekałam więc jeszcze kilka minut na autobus i jakoś dotarłam na miejsce.
O wiele ciekawiej było w drodze powrotnej. A to jak zwykle dzięki temu że postanowiłam zawierzyć mą podróż Piętnastce!
Otóż po 21 zmierzałam w stronę przystanku tramwajowego. Wiedziałam że czeka mnie kwadrans czekania na Piętnastkę, ale lepsze to niż czekanie 25 na autobus.
Nie wiem czy już Wam opowiadałam jak kiedyś nie chciało mi się czekać 20 minut na tramwaj więc poszłam na autobus (10-cio minutowy szybki spacer) i tam czekałam na niego 20 minut. Bardzo logicznie i sympatycznie.
Wracając do dnia wczorajszego.
Idę sobię Bogucicką, dochodzę do Maja, przechodzę przez pasy. Jestem pomiędzy jezdniami, przy torowisku. Chcę skręcić w lewo na chodnik prowadzący do przystanku... a tu zonk... nie ma chodnika!
Po chwili zauważyłam też brak torów w jedną stronę - oczywiście tą prowadzącą w moim kierunku. Trochę się zmartwiłam, że bez torów to Piętnastka może nie pojechać, ale w celu dokładniejszego zbadania sprawy udałam się na przystanek, który stał sobie na swoim miejscu jakby nigdy nic. Czekała tam nawet jakaś pani nie zrażona brakiem części torowiska. No cóż - niektórzy mają większą wiarę w Piętnaski niż ja!
Na rozkłądzie znalazłam info, że przstanek przeniesiono w stronę centrum w okolicę skrzyżowania z Bogucicką . Cofnęłam się więc kawałeczek i rzeczywiście znalazłam coś na kształt przystanku.
Zanim jednak odkryłam przystanek tymczasowy, najpierw znalazłam magiczną skrzyneczkę, która całkowicie mnie zafascynowała.
Jeden pas ruchu był wyłączony z użytku, można tam było sobie poczekać ewentualnie na tramwaj, ale stał tam też taki zielony słupek - rurka. Na słupku na wysokości może mojej klatki piersiowej, może trochę niżej przytwierdzona była skrzynaczka, również zielona. Z trzech jej stron znajdowały się otwory z których wydobywało się swiatło. Po prostu szaleństwo! Porobiłam nawet foty, ale aparat w telefonie mam niezbyt dobrej jakości, szczególnie w trybie nocnym, więc niewiele z tego wyszło.
W każdym razie tuż nad skrzyneczką do zielonej rury przymocowana była również biała laska w kształcie laski ;) Z jej górnego końca wydobywały się przeróżne kabelki i łączyły się z trakcją.
Kiedy tak podziwiałam niezwykła konstrukcję, magiczne pudełeczko zgasło. Na szczęście niebawem przejeżdżał jakiś tramwaj (oczywiście nie w moją stronę) i dowiedziałam się do czego służy owe ustrojstwo. Otóż Pan Motorniczy dojechał do skrzyneczki (okazało się że była też taka po drugiej stronie torów) coś poprzełączał i światła ponownie zabłysnęły. To po prostu taki rodzaj sygnalizacji jest... tylko że obsługiwany ręcznie.
Już prawie kończąc moją opowieść, dodam iż ten tramwaj był jedynym, który tamtędy przejeżdżał w przeciągu godziny.
Koło 22 przechodziła jakaś dziewczyna i oznajmiła, że chyba nie ma sensu tu dłużej czekać bo wszyscy od rynku na nóżkach pomykają. Udałam się więc na przystanek autobusowy. I tak miałam się tam niebawem zbierać, bo dostałam od Magdy info, że mam jakiegoś busa o 22.22. Na koniec dnia sympatyczna niespodzianka. Ja i Detka postanowiłyśmy zbliżać się do tegoż przystanku w tym samym czasie, więc podbiegłam kawałek i dotarłam bezpiecznie do domku, nie musząc już dłużej czekać.
Także podróż zaliczamy do udanych ;)

experienced by Marysia

niedziela, 1 marca 2009

Spadła na mnie świadomość.

A ponieważ nie mogę zadzwonić do Marysi, bo jest w Austrii (niektórym to dobrze), to postanowiłam to napisać.

Najpierw dygresja.
Jak pierwszy raz obchodziłyśmy urodziny bloga, a było to na mylogu (dałabym linka, ale już nie działa wcale chyba), opublikowałyśmy reklamę na głównej stronie. Było tam napisane, że gorąca Piętnastka zaprasza na ostrą jazdę. I była notka o tym, że urodziny Piętnastki, brawo, brawo... W związku z tym połowa komentarzy miała mniej więcej treść "wszystkiego najlepszego z okazji szesnastych urodzin, wpadnij do mnie".

I teraz świadomość, co na mnie spadła.
Trzecie urodziny Piętnastki to 15+3, co daje nam 18.
Jesteśmy pełnoletnie!!!
Hurra.


Magda.
Zamiast pracy magisterskiej nadal.

czwartek, 26 lutego 2009

Ch-ch-ch-changes...

Już jakiś czas temu nastał rok 2009 a wraz z nim zmiany. Niestety nie na lepsze.
Tramwaje i autobusy kursują coraz rzadziej (Piętnastka jeździ teraz co kwadrans a nie co 14 minut jak to było wcześniej), a dzisiaj w tramwaju przeczytałam, że władze miasta Będzina chcą jeszcze bardziej zredukować trasy i częstotliwość ichniejszych linii. KZK GOP zmienił stronę ale ja tam za nowościami nie przepadam i nie gonię więc raczej mnie ona dezorientuje... ale przy tym śmieszy mnie nowe hasło "KZK GO!" Taki żart.
Odkryłyśmy też że strona PKP (notabene też zmienili chyba adres troszkę) ukrywa przed pasażerami pociągi i trzeba zajrzeć na wuwuwu.intercity.peel żeby odkryć wszystkie istniejące TLKi na przykład. Jednak takiej na trasie Sosnowiec - Wawa nie znajdziecie, bo ją zlikwidowali... nad czym bardzo z Magdą ubolewamy.
Co się natomiast nie zmieniło to Piętnastkowa awaryjność i zdolność do zapewniania pasażerom wątpliwych rozrywek. 2 tygodnie temu na przykład ostatnia wieczorna Piętnastka uciekła mi sprzed nosa, gdy próbowałam wrócić z Katowic do domu. Choć biegłam do niej i machałam. A na pewno mnie widziała bo biegłam od strony jej czoła i prawie po torach!
Ech, takie życie.
Wesołego Nowego Roku.
Marysia

wtorek, 10 lutego 2009

Dwójka

Otóż. Niestety. Nie o Piętnastce, ale prawie.
Udało mi się wymusić na koledze, żeby mnie podwiózł na przystanek taksówką. Wsiadłam do tramwaju, który tam stał, wszak zimno na dworze, a tramwaj w sumie w moją stronę nawet jechał. Nie żeby od razu do domu, ale w moją stronę. No więc wsiadam. A on nie odjeżdża. Tylko Pan motorniczy grzebie coś młotkiem i śrubokrętem w takiej skrzynce nad drzwiami. A należy dodać, że to tramwaj raczej nowej generacji jest. Był.
W każdym razie siedzę. Jest mi ciepło. czytam sobie. W końcu ruszył. Powiedział trzy razy, że następny przystanek to jakiś tam, jakiś... Po czym dwa przystanki dalej pan motorniczy znowu zaczął przy tej skrzynce grzebać. I tak trzy razy.

Najśmieszniejsze jest to, że mogłam sobie przecież wsiąść w coś innego, ale nie - siedzę twardo. W końcu pan motorniczy na kolejnym przystanku stwierdził, że jest mu bardzo przykro, ale to nie da rady tak. I proszę wysiadać. Wysiedliśmy. A tramwaj odjechał. I nikt nie wie, co było z nim nie tak...
Przesiadłam się w końcu w inny i pojechałam do metra.
Metro odpukać jeszcze się nie psuje...

I jeszcze chciałam się poskarżyć, że w połowie marca zamykają mi tunel na trasie WZ, a tamtędy jeździ mój tramwaj do pracy. I się martwię, co będzie.


Magda.
Zamiast pracy magisterskiej.
A co.

sobota, 31 stycznia 2009

Trzecie Urodziny Piętnastki

Tak naprawdę to dziś jest już środa a nie sobota, ale te kilka dni temu udało nam się po raz pierwszy od 3 lat wspólnie wypić za zdrowie Piętnastki więc oszukamy trochę i dodamy notkę ze wsteczną datą.
Także sto lat sto lat z okazji trzecich urodzinek blogaska.
Obyśmy tu częściej pisały i oby Piętnastka jeździła po wsze czasy, wszędzie - nie ważne gdzie rzuci nas los!

Magda i Marysia

niedziela, 18 stycznia 2009

O tym, że byłam już w tym roku raz na uczelni i chyba mi starczy ;)

Byłam sobie ostatnio na uczelni, a jak zapewne się już wszyscy domyślacie, nie zdarza się to zbyt często. A jako, że zostałam takim niewiernym pasażerem, wyprawa ta musiała być choć trochę "piętnastkowa". No i oczywiście była.

Zaczęło się od tego, że chciałam sobie kupić w kiosku bilety. Niestety 2 z nich (kiosków, nie biletów) były dopiero otwierane i jeszcze nie sprzedawały towaru. Trzeci natomiast był całkiem zamknięty. A dodam, że było już po 8! Czy to jakieś święto? - pomyślałam. Okazało się potem, że rzeczywiście mieliśmy tego dnia Trzech Króli, ale chyba nie jest to na tyle oficjalne święto, by robić sobie wolne albo zaczynać pracę trochę później. A może to zima zaskoczyła drogowców? Może warunki pogodowe uniemożliwiły kioskarkom dojazd do pracy na czas? Tylko że to nie był pierwszy dzień mrozów... i pogoda w zasadzie nie była aż tak straszna. Także co się tam stało – nie wiadomo.

Trochę zdziwiona zaistniałą sytuacją postanowiłam zakupić bilet w automacie na przystanku. Ten jednak (automat, nie przystanek) nie chciał przyjąć moich pieniędzy... a tu akurat nadjechała Piętnastka.

W tym momencie postanowiłam zbojkotować zakup biletu u motorniczego i wskoczyłam do drugiego wagonu. Liczyłam oczywiście na to, że w drugim wagonie kanar się nie zjawi. W międzyczasie przeszukałam zasoby mego portfela w poszukiwaniu jakiegoś zapomnianego biletu i znalazłam jeden... tyle że na jedno miasto. Przeczekałam więc do Stawików i tam go skasowałam. Taki ze mnie sprytny rzezimieszek. lol

Jakoś udało mi się dotrzeć do uczelni tam właśnie ukazał mi się kolejny niezwykle typowy widok.

Na przystanku stała pusta czternastak, trochę dalej za nią również pusta siódemka, a jeszcze kawałek dalej kolejny opuszczony tramwaj, którego numeru już teraz nie pamiętam.

Dodatkowo dwóch Panów Motorniczych klęczało przed siódemką i cośtam w niej grzebało. Śmieszne.

Zastanawiałam się czy ten koreczek zdąży zniknąć czy też się rozrosnąć do czasu gdy będę się udawać w drogę powrotną. Na szczęście wizyta u promotora była na tyle długa, że po porannym zatorze nie zostały żadne ślady i spokojnie dotarłam do domu.

czwartek, 15 stycznia 2009

Sprawdzanie zbędne jest, to przecież względne jest wg Einsteina

Byłam ostatnio w Jaworznie. Dla Waszej informacji z Sosnowca jeździ tam tylko jeden autobus (S), mniej więcej raz na godzinę.
No i jak tak sobie stałam i czekałam 25 minut aż nadjedzie eSka, pomyślałam, że przy takiej częstotliwości, czekanie niespełna pól godziny to nie tak długo. A jak czekam tyle na Piętnastkę to zwykle mnie to dość mocno irytuje.
Einstein to jednak mądry człowiek był ;)

Co ciekawe kilka minut przed planowanym przyjazdem eSki, nadjechał jakiś prywatny busik do Sosnowca. Myślałam że taki nie istnieje a jednak! Wsiadłam więc do niego. Trochę przepłaciłam, ale pomyślałam, że jak pożałuję tej złotówki, to najbliższa eSka pewnie wypadnie z kursu/spóźni się, a ja będę musiała czekać na następną... a to by nie było przyjemne.

Pozdrawiam Noworocznie
Marysia