czwartek, 29 listopada 2007

mój leniwiec, foch Piętnastki i atrakcyjność analizy finansowej

Zauważyliście może że w listopadzie nie dodałyśmy żadnej notki?
To nie dlatego, że nie było o czym pisać. Mogłam wszak naskrobać parę zdań o tym, że kilka razy Piętnastka uciekła mi spod nosa choć starałam się biec po tych nieszczęsnych schodach, że nie jeździ zgodnie z rozkładem albo o tym, że byłam w Warszawie i tam był tramwaj który przy ruszaniu z przystanku robił „uuuUUuuUuuu”, jak parowiec ;)
Przyznaję się bez bicia, iż jestem po prostu leniwcem i pisać mi się nie chciało.
Zresztą, nie wiem czy ktokolwiek zakumał, że tak długo już nie było żadnych piętnastkowych wieści...Znaczy ktoś zauważył w sumie... A mianowicie sama Piętnastka!
Tak właśnie! Obraziła się o brak zainteresowania jej osobą i strzeliła dziś focha.
I tym właśnie zmobilizowała mnie do napisania tej noci. Boję się, co mogłaby wymyślić jutro, gdybym tegoż nie uczyniła...

Zanim jednak przejdę do sedna sprawy, słów kilka nie koniecznie na temat, ale z tą historią powiązanych.
Mam na uczelni taki przedmiot jak analiza finansowa. W ramach zajęć połączeni jesteśmy w pary i w parach tych stopniowo robimy analizę finansową jakiegoś przedsiębiorstwa. Na każde zajęcia trzeba jakiśtam fragment analizy przygotować i prowadzący wybiera grupy, które przedstawiają to przed wszystkimi. Jako że było nas nieparzyście to moja para jest trzyosobowa i nie prezentowała jeszcze nic... Tak jakoś ciężko nam dojść na te zajęcia :)
W każdym razie dostałam dziś rano esemesa od koleżanki z prośbą o przybycie na te zajęcia. Ona nie może się zjawić, bo jest trochę chora, ale przygotowała coś i wysłała mi mailem. Także kwestia zebrania się z łóżka, wydrukowania materiałów, przeczytania tego i ewentualnego świecenia oczami w przypadku dodatkowych pytań prowadzącego. Co prawda nie miałam zamiaru jechać na uczelnię, jako że też niebyt wyraźnie się czuję (a wszak się trza wykurować przed weekendem!), ale postanowiłam to zrobić. Szczególnie, że druga koleżanka z mojej „pary” też się miała zjawić.
Postanowiłam pojechać tramwajem o 9.04... czyli po odjęciu 2 minut planowego zapasu o 9.02. O tej właśnie porze zjawiłam się na przystanku. Tak, biegłam po schodach. Tak, tak, tak! I tak Piętnastka zamknęła mi drzwi przed nosem i odjechała.
Oczywiście jak spóźniasz się na tramwaj 2 sekundy, jest to niezawodną przesłanką tego, że następny skład będzie spóźniony. I rzeczywiście kolejna Piętnastka przyjechała zgodnie z rozkładem, co ostatnimi czasy kwalifikowane jest jako spóźnienie.
W sumie miałam nadzieję, że może rozkraczy się po drodze i nie będę musiała jechać na te głupie zajęcia. Jednak tramwaj dowiózł mnie bezpiecznie na uczelnię, gdzie, w kserze, spotkałam się z koleżanką w celu wydrukowania naszego „przemówienia”.
Doszłyśmy jednak do wniosku, że już jesteśmy minutkę spóźnione, więc, zamiast na ćwiczenia, udałyśmy się na kawę w postaci kawy z adwokatem i grzanego wina.

Koło 11 nadeszła pora powrotu do domu. I tu właśnie zaczyna się prawdziwa historia.
Wg rozkładu najbliższa Piętnastka przyjechać miała o 11.12. Wcześniej jednak podjechała 14, więc postanowiłam skorzystać z jej usług. No bo po co mam czekać pod AE skoro mogę sobie poczekać na menelkach? No właśnie...
Na menelkach spodziewany o 11.27 (czyli jakieś 5 minut po moim wyjściu z 14) tramwaj nie przyjechał. Następny (o, jak łatwo sobie obliczyć, 11.41) również nie zaszczycił nas swoją obecnością.
Dopiero o 11.48 podjechała jakaś Piętnastka (na marginesie dodam, że żadne ze zjawiających się w międzyczasie tramwajów numerów wszelakich nie jechał zgodnie z rozkładem więc czemu ta Piętnacha miałaby być inna). Ochoczo wsiadłam do mego ukochanego tramwaju i w mgnieniu oka zostałam z niego wyproszona. Zresztą tak jak wszyscy inni pasażerowie. Pani Motornicza nie potrafiła nam wiele powiedzieć, oprócz tego, że będzie podstawiony autobus zastępczy, który podobno już wyruszył z zajezdni.
Oczywiście wszyscy pasażerowie byli oburzeni, ale cóż było robić?
Koło 12 przyjechała kolejna Piętnastka, z której również zostali wyproszeni wszelcy pasażerowie. Pan Motorniczy powiedział, że przyczyną zmiany kursu jest jakieś wykolejenie na linii i że autobus już wyruszył z zajezdni i powinien tu być za 10 minut.
Lament się jeszcze zwiększył. „Jakie 10 minut? Pewnie za 110! Ileż można czekać?”. „Przecież takie wykolejenie to nic takiego. Przyjeżdża samochód, podnosi i tramwaj jedzie dalej. Ale oni nawet tego nie potrafią. Fachowcy za dycha...”. „Tak tak, autobus zastępczy już wyjechał... Chyba z Warszawy” etc etc.
O 12.20 przybył wielce oczekiwany, niebieski autobus zastępczy z wielką literą T na przedzie. Jeden z dwóch panów z kabiny kierowcy powiedział donośnym głosem „Sosnowiec” i wszyscy wsiedliśmy do pojazdu.
Po drodze wypatrywałam jakiegoś wykolejenia tudzież zerwanej trakcji. Ciężko jednak powiedzieć co się stało. Na mijance koło stawików widziałam jakiś wóz i stojącą Piętnastkę. Wszystko jednak wydawało się być w porządku. Może po prostu usterka została już naprawiona? Wszak tramwaje nie kursowały tamtędy ponad godzinę. To chyba wystarczająca ilość czasu na naprawę wykolejonego tramwaju. Nie wiadomo.

Pozdrawiam piętnastkowo i zdrowia życzę... szczególnie sobie samej ;)
Marysia