środa, 25 maja 2011

dzień jak co dzień

Witam po długiej nieobecności.

Nieobecność jak najbardziej usprawiedliwiono, bo jak powszechnie wiadomo nie przemieszczam się już Piętnastką (ani na co dzień, ani od święta). Czego natomiast powszechnie nie wiadomo (a przynajmniej nie oficjalnie na tym blogasku), to że od Bożego Narodzenia jestem właścicielem nowego wozu, na który mnie notabene nie stać. Całkiem nowiutka Panda, prosto z salonu! Pełen wypas (czyt. opcja najtańsza). Srebrny Ryczerz tymczasem poszedł w odstawkę (serce krwawi mi do dziś!). Panda przyjęła na razie robocze imię Dacza (bo Panda; pan-da-trzy; pan-da-czy; da-czy; Dacza). A jako że autko jest nowe ergo bezawaryjne, to i noci nie ma o czym pisać. Okazuje się jednak, że nawet jeżdżąc taką wypasioną furą, może się przytrafić całkiem piętnastkowy dzień.


Na dobry początek przywaliłam rano autem w słup. Nie moja wszak wina, że słup zaparkował na moim miejscu i nie odsunął się w porę! Podobno pierwsza rysa boli najbardziej, ale szczerze powiedziawszy, ja się jakoś nie przejęłam. Może troszkę mi smutno, ale z drugiej strony Dacza jest teraz bardziej mojsza. Zaczyna tworzyć jakąś swoją historię – do Rycerza jej jeszcze daleko, ale powoli zagrzewa sobie miejsce w moim serduchu.

A tak (prawie) serio, po co mi mały samochód skoro i tak nie umiem parkować równolegle? Może powinnam się w końcu nauczyć?


To oczywiście nie koniec dzisiejszych historii.

Przygoda druga była okołopolicyjna. Otóż już w godzinach popołudniowych jechałam sobie ulicą. Jadę, jadę, a tam nagle zwężenie i ograniczenie do 50. Zwolniłam więc posłusznie do 90 i jadę dalej. Patrzam a tam policja stoi. Na szczęście Pan Policjant był zajęty wsiadaniem do radiowozu, także chyba zmieniali akurat miejscówkę i mnie nie zatrzymali (a przynajmniej ja tego nie zarejestrowałam).


Żeby było zabawniej po drodze postanowiłam podskoczyć do marketu na minizakupy. Nabyłam co chciałam, wracam do auta i okazało się, że zapomniałam zamknąć szybę. Plus tej sytuacji jest taki, że nie musiałam z tymi wszystkimi siatami się gimnastykować żeby znaleźć kluczyki w torebce. Otworzyłam sobie drzwi klamką i spokojnie siedząc w środku mogłam poszukać kluczyków. Także wszystko dobrze się skończyło... choć koniec tej historii mógł się był okazać mniej zabawny.


Potem jeszcze, w drodze do domu, już u mnie na osiedlu jakaś Yariska by mnie puknęła, bo jak wyjeżdżała z parkingu to nie zauważyła, że jadę... no ale się sprytnie prześlizgnęłam jakoś.


Pozdrawiam drogo.

Marysia Miszcz Kierownicy