sobota, 26 lipca 2008

Edinburgh

Byłyśmy sobie ostatnio z Magdą w Edynburgu i muszę przyznać, że komunikacyjne przygody nas nie ominęły. Co prawda w stolicy Szkocji nie ma niestety tramwajów, ale autobusy całkiem nieźle sobie radzą.
Otóż po dniu pełnym wrażeń chciałyśmy sobie wrócić do domku. Pierwszą rzeczą, która nas zaskoczyła było zniknięcie przystanku. Jeszcze dzień wcześniej stała tam wiata, pod którą można się było skryć przed deszczem, rozkład i w ogóle ful wypas. Przychodzimy, a tu jakieś wykopki i napis „przystanek tymczasowy”. No cóż... Jako że nie znałyśmy dobrze miasta, trochę nas to zmartwiło – czy oby na pewno trafiłyśmy w dobre miejsce? Nazwa ulicy i otoczenie wskazywały na to, że tak, ale problemem był też brak rozkładu. Nie wiedziałyśmy czy ostatni bus do domu nie odjechał na przykład jakąś godzinkę wcześniej i czy nie stoimy tam przypadkiem nadaremnie. No ale cóż było robić? Stałyśmy, czekałyśmy i mokłyśmy, a Magda nawet zapaliła papierosa (bo wiadomo że jak się zapali to wtedy autobus przyjeżdża).
No i jakiś przyjechał – niestety incognito. Nie posiadał ani numeru, ani tabliczki z kierunkiem jazdy. Zatrzymał się na naszym przystanku, wysadził kilku ludzi, po czym zawrócił i zatrzymał się na przystanku naprzeciwko.
Nie długo musiałyśmy czekać na kolejny autobus – tym razem taki z problemami tożsamościowymi. Z przodu co kilka sekund na wyświetlaczu zmieniały się kolejne numery: 1, 2, 3, 3A, 4 itd. Z tyły analogicznie kolejne (nic mi nie mówiące) dzielnice Edynburga. Ten skład nie raczył się nawet zatrzymać. A szkoda – może by nas gdzieś zawiózł.
Ucieszyłyśmy się, że będziemy miały o czym napisać na blogu i czekałyśmy dalej. Jeszcze bardziej szczęśliwe byłyśmy chwilę później, kiedy to nadjechał nasz autobus i zawiózł nas do domu, a nam nawet udało się wysiąść na właściwym przystanku!