poniedziałek, 29 października 2007

Piętnastka - Pierwszy Rollercoaster w Polsce!

Po moim powrocie ze Szkocji dość często widywałam taką fioletową podwójną Piętnastkę. Bardzo mi się podobała, bo lubię fioletowy, a podwójne składy nie były jeszcze wtedy takie popularne jak teraz. Niestety nie miałam okazji się nią przejechać... aż do piątku. W piątek bowiem moi drodzy taki właśnie tramwaj podjechał po mnie i zabrał mnie z uczelni do domu. Ucieszyłam się i nawet zapomniałam na trochę o jesiennej depresji i ogólnym wiszącym w powietrzu marazmie. Trzeba się umieć cieszyć z małych rzeczy!

Chciałabym też wspomnieć o refleksji, która mnie naszła, kiedy czekałam tegoż dnia na przystanku.
Otóż była godzina mniej więcej 11.30. Pierwszym tramwajem, który nadjechał w moją stronę była 14 – pojedyncza i zapchana, ale oczywiście 80% pasażerów okazało się być studentami, którzy wysiedli i utworzyli w pojeździe trochę wolnej przestrzeni. Chwilę później podjechała 20 – podwójna lecz również wypchana po brzegi. Lecz i tym razem zdecydowana większość ludzi wysiadła i podążyła na zajęcia. Czyli ta 11.30 to taka studencka godzina szczytu. I tu nasuwa się moje pytanie. Skoro oni wszyscy maja zajęcia na 11.40, to czemu JA muszę wstawać na 8?! Toż to barbarzyństwo jest!!! Ja protestuję!

Aha, bo byłabym zapomniała. A miałam przecież napisać o tej fioletowej Piętnastce. Jest ona taka kolorowa z powodu reklamy na niej się znajdującej. A jest to reklama pierwszego rollercoastera w Polsce, znajdującego się w chorzowskim wesołym miasteczku. I tutaj się właśnie nie zgodzę. Wszak te nasze Piętnastki to dopiero niezłe ziółka. O wiele lepsze niż jakaś tam górska kolejeczka. A jeżdżą od 30 lat!
Także cieszymy się z nowej atrakcji w parku rozrywki, ale tytułu takiej pierwszej w kraju bym jej nie nadała. Piętnastka była wcześniej!

Nic to, kończę już. Pora zbierać się do łóżka, bo jutro znowu mam na 8 na zajęcia (buu)!

moaned by Marysia

wtorek, 23 października 2007

Dzisiaj Nie Jest Dobry Tydzień!

Uwaga, bo notka będzie długa, jako iż z dużej ilości środków komunikacji miejskiej korzystałam dziś, a każdy z nich dostarczył mi niezapomnianych wrażeń.

Zacznę od tego, że miałam się dziś dostać na uczelnię na dość nietypową godzinę11, która ponadto jest dla mnie godziną wcześnie ranną. Oczywiście udało mi się olać budzik, ale jakimś cudem (choć z wielkim trudem) wstałam... oczywiście ponad pół godziny po zaplanowanym czasie. Jednakże w pośpiechu starałam się jakoś zdążyć na tramwaj o 10.13. Po drodze (będąc już pod dworcem) przeklinałam się w myślach, że przecież mogłam byłam pójść na przystanek na Sobieskiego. To wszak niewiele dalej a tam bym zdążyła, bo Piętnastki na Dworzec przyjeżdżają za wcześnie, ale na Sobieskiego są już zwykle troszeczkę spóźnione. No ale trudno – pomyślałam – sama sobie winnam.
A jednak okazało się, że Opatrzność nade mną w tym momencie czuwała.
Na przystanek dotarłam dokładnie o 10.13. Oczywiście się spóźniłam. Ale co się, Proszę Państwa, okazało?
Po jakiś 5 minutach (nie przyjechał w tym czasie żaden tramwaj) spojrzałam przypadkowo w stronę... hmmm nazwijmy to nowym centrum Sosnowca, tam gdzie fontanna i w ogóle. No więc patrzę i co widzę? Widzę tramwaj stojący sobie tam na światłach. Toż to imponującą odległość pokonał w te (co najmniej) 5 minut! Ja, przychodząc na przystanek, ani też później, żadnego tramwaju nie widziałam. Zatem musiał tam już stać dobrych kilka chwil. Nie było widać co to za numer, ale postanowiłam się przyjrzeć sytuacji.
Po chwili okazało się, że przed rzeczonym bolidem, stał jeszcze jeden. Zauważyłam go dopiero gdy ruszył i począł skręcać w lewo (czyli nie na Katowice). I tu jestem przekonana, iż była to Piętnastka
Bo jakaż inna sosnowiecka linia używa ogórasów?
W tym momencie podjechał jakiś autobus i musiałam chwilowo przerwać obserwację. A co się okazało, gdy przejeżdżaliśmy koło miejsca zdarzenia? No cóż, sytuacja wyglądała dość osobliwie. Domniemana Piętnastka odjechała już w siną dal (szkoda tylko, że nie w odpowiednim kierunku), tramwaj, który widziałam z przystanku (było to 27) wciąż czekał na swoją kolej, a jakiś pan w pomarańczowej kamizelce chodził po torach i coś z nich zbierał.
Zapewne moi stali Czytelnicy i wierni Pasażerowie Piętnastki wiedzą już, co zobaczyłam, gdy spojrzałam w kierunku wiaduktu. Tak jest, zerwana trakcja! Sprawców widać nie było, ale była za to ekipa naprawiająca, co chwali im się, a jakże!
Przypomnę, że takie zerwanie drutu w okolicach wiaduktu paraliżuje nie tylko Piętnastkę, ale i połowę komunikacji Zagłębiowskiej. A zatem nie był to koniec atrakcji. Parę metrów dalej ujrzałam tramwaj numer 21 jadący, a w zasadzie stojący, w kierunku z Milowic do Centrum, a przed nim pchających go dwóch panów. Ja słyszałam o tym (i nie raz w takiej sytuacji uczestniczyłam), że jak samochód nie chce zapalić to się go bierze „na popych”, ale nawet wtedy stara się go pchać do przodu!
Następnym mijanym tramwajem było kolejne 21, puściutkie, stojące na przystanku, z jedną Panią Motorniczą śpiącą sobie spokojnie w środku.
A potem autobus dowiózł mnie już bez większych problemów na uczelnię. W sumie w Katowicach byłam o tej samej porze jak gdybym zdążyła była na ten tramwaj, a on faktycznie pojechałby był właściwą trasą. Z tym tylko, że z przystanku autobusowego musiałam jeszcze drałować kawałeczek, a pogoda niesprzyjająca. Choć właściwie, jakbym bardzo chciała, to mogłam wyskoczyć z autobusu trochę wcześniej, bliżej uczelni. Wszak jedne drzwi były cały czas otwarte (sic!).

Dochodzi południe. Zimno, kapa deszcz, a tu ponad 3-godzinne okienko. No to siup w tramwaj i do domu.
Pierwsza podjechała czternastka. Wsiadłam więc, bo czemu by nie? Wszystko było dobrze do okolic poczty. Tam na przystanku tramwaj się popsuł. Otóż zatrzymał się na przystanku i zgasł ;) Pan Motorniczy – żółtodziób. Sam nie wiedział co się dzieje. Wysiadł z bolidu, pokazywał na pantograf i na migi zapytywał o coś Pana Motorniczego z Piętnastki jadącej za nami. Wszak Motorniczy Piętnastek to nie lada wygi i taka drobna awaria tramwaju to dla nich chleb powszedni.
W każdym razie Motorniczy czternastki wsiadł z powrotem do pojazdu i miał zamiar poszperać coś w tej magicznej skrzynce, gdzie są te wszystkie rzeczy, które się zwykle przepalają itp. W tejże chwili jednak czternastka sama zaskoczyła. Nie na długo jednak. Na następnym przystanku znowu odmówiła posłuszeństwa. Tym razem nie chciała nawet wypuścić uwięzionych w niech pasażerów. Biedny Pan Motorniczy musiał ręcznie otwierać jedne z drzwi. I kiedy pasażerowie lgnęli, żeby się przez nie wydostać, pozostałe otwarły się samoistnie.
Z ulgą wysiadłam na Menelkach i przesiadłam się do Piętnastki, która nie była popsuta, ale za to śmierdziała kupą...

Około godziny 15 wracałam jechałam na uczelnie po raz kolejny. W tamtą stronę obyło się bez większych przeszkód i nawet spotkałam kolegę więc mi się nie nudziło.
W drodze powrotnej nie było już tak różowo. Zimno, kapa jeszcze bardziej niż w południe. Na szczęście, gdy dochodziłam do przystanku, minęła mnie czternastka. Podbiegłam do niej (dalej się zatrzymać nie mogła!) i próbuję się gdzieś ulokować. Tłumu wielkiego nie było, ale miejsc siedzących niestety też nie. Podeszłam do tyłu wagonu, aby usiąść na „parapecie”, ale okazał się mokry i ubłocony, więc zrezygnowałam z pomysłu. W zamian śmierdziało. Przyczyną zapachu była najprawdopodobniej sześcioosobowa rodzina Rumunów, ale pewna nie jestem. Na dodatek okazało się, że zapomniałam empetrójki, więc pozostałam bez muzyki. Nuda. I tak w sumie szczęście, że ja tego mojego sprzętu zapomniałam , bo w sumie martwiłam się, iż go zgubiłam.
Gdy wysiadłam na Dworze, odkryłam pewną właściwość tamtejszego przystanku. Nie wiem od kiedy on taki jest, może wcześniej nie rzuciło mi się to po prostu w oczy, ale jako że dzisiaj padało, zauważyłam to bardzo wyraźnie.
Wiecie, przystanek - wiata autobusowa jest zwykle skonstruowany tak, że ma dach, trzy ściany boczne, a z jednej strony ma przestrzeń otwartą. Otóż przystanek na Menelkach jest przestrzenią bardziej otwartą niźli zamkniętą.
Ma on aż jedną ścianę boczną. Reszty niestety nie uświadczysz. Nie wiem, może pozostałe części konstrukcji zbudowane są z tego samego materiału co legendarne niewidzialne szaty króla?
Koniec końców stanęłam sobie wraz z innymi menelami pod małym zadaszeniem pod Lewiatanem i poczekałam na Piętnastkę, którą jakoś dokolebałam się do domu.

Aha, i jeszcze ubrałam dziś po raz pierwszy moje nowe zimowe buty i obtarły mnie w kostkę.
I to już chyba koniec Piętnastkowych przygód na dzień dzisiejszy.
Pozdrawiam wszystkich, a szczególnie tych, którzy dotrwali do końca tej notki i nie poumierali z nudów po drodze.
Trzymcie się cieplutko w te zimne dni.

Wymęczone przez Marysię

niedziela, 21 października 2007

Idźcie dzieci na wybory!

Polityka mi wisi dorodnym kalafiorem, jak śpiewał Jacek Kaczmarski.

Ja jednak, pomimo pełnego poparcia dla jego słów a także ciszy (przed)wyborczej, wtrącę tu swoje polityczne 3 grosze. A robię to tylko dlatego, że to moja kochana Piętnastka wysunęła jedyne hasło, które mnie w tej kampanii przekonało. Rozczuliło mnie ono. Popieram je całkowicie i uważam, iż słusznym jest!

Otóż jechałam ostatnio taką polityczną Piętnastką, całą oblepioną plakatami. Z 4 plakaty PO, 3 LiD-u i jeszcze parę PiS-u. Jak na taki jeden mały wagon to dość dużo. W każdym razie co się dzieje po drugiej stronie szyby widać nie było.
Ale jakoś żaden z tych plakatów do mnie nie trafił. Za to inny przykuł moją uwagę.
Taki ze zdjęciem płodu i podpisem:
„Podróż męczy nie tylko przyszła mamę...
Ustąp miejsca dziecku w drodze!”.


Vote for Marysia

piątek, 19 października 2007

Perfect World czyli Piętnastki a la Dwudziestki

Zacznę od narzekania, jako że marudzenie, jak powszechnie wiadomo, cechą narodową Polaków jest. Otóż strasznie dziś na dworze fuka, miałam dziś na uczelnię na 8 w nocy, a spałam może z 3 godziny. Do tego jeszcze musiałam dobry kwadrans rano czekać na wolną łazienkę (eh, jakże bym chciała mieszkać sama!)
W każdym razie udałam się rano na przystanek. Piętnastka oczywiście przyjechała za wcześnie (i nie było to planowe 2 minuty, o których wspominałam wcześniej; tym razem przybyła o 7.36 zamiast 39 po), jednakże na nią zdążyłam więc nie ma się co czepiać. Rozsiadłam się wygodnie w drugim wagonie i po chwili dotarło do mnie, dlaczego mój ukochany tramwaj ostatnimi czasy zawsze przyjeżdża pod Dworzec przed czasem. Wszak on zaraz potem biedny stoi 5 minut na tych nieszczęsnych światłach, które zamontowali na skrzyżowaniu (nie rondzie) z Sobieskiego! Toteż tramwajarze starają się, żeby chociaż wyestymowany czas przybycia zgadzał się jakoś z rozkładem i od Sobieskiego jeżdżą już mniej więcej o czasie.
Mój poranny tramwaj był jednak troszkę spóźniony, gdyż musiał czekać 3 minuty, żeby Piętnastka z naprzeciwka mogła przejechać. Co z tego, że rzeczone 3 minuty wcześniej na wspomnianym już skrzyżowaniu mijał się już z poprzednią Piętnastką?! No cóż, zdarza się.

Chciałam też wspomnieć, że dziś w drodze na uczelnie widziałam anormalną liczbę Piętnastek jadących w kierunku przeciwnym! Standard to 3, góra 4. Można to nawet jakoś wyliczyć, jak ktoś lubi takie rzeczy.
Z punktu A (tudzież AE) do punktu B wypuszczane są tramwaje, teoretycznie co 14 minut. W pewnym momencie z punktu B do punktu A także rusza tramwaj. Ile tramwajów spotka na swej drodze, wiedząc, że droga z punktu A do punktu B zajmuje im teoretycznie 25 minut?
To wszystko zależy, w którym miejscu spotka on pierwszy tramwaj, ale generalnie powinny się mijać co jakieś 7-8 minut. Zatem więcej niż 4 w tej niespełna półgodzinnej podróży zdarzyć się nie powinny.
Ja natomiast dziś rano naliczyłam 5 lub 6 Piętnastek. Pewna nie jestem, gdyż gdzieś w Szopienicach wydawało mi się, że widzę Piętnastkę. Jednak jakieś 60 metrów dalej mijaliśmy następną. Także nie wiem czy miałam zwidy co do tej pierwszej, czy może Piętnastki kursowały dziś z częstotliwością dwudziestek.
A propos tejże linii. Na odcinku z Zajezdni do Akademii, a dodam, iż są to 3 przystanki, widziałam 4 dwudziestki. To też jest swego rodzaju fenomen i możecie się kiedyś spodziewać notki poświęconej temu właśnie zjawisku

A wracając jeszcze na chwilę do bohaterki tego bloga.
Pewnie nie powinnam tego mówić, bo jak powiem, to się sielanka skończy. Jednak oprzeć się nie mogę i po prostu muszę Dyspozytornie pochwalić.
Piętnastki jeżdżą ostatnio podwójne! Serio! Wszystkie. A jak nie podwójne to chociaż bolidy starego typu, w których jest generalnie więcej miejsca niż w zwykłych składach.
Wyjątkiem jest tu tylko niebieska Piętnastka (ale ona jest prawie jak autobus więc się nie liczy) i ta w okolicach godziny 15 (ale to godziny szczytu, więc to zrozumiałe).
Także cieszmy się i radujmy, póki mamy z czego.

Miłego weekendu życzy Marysia

środa, 17 października 2007

spacerek zamiast joggingu

Pamiętacie jak miałam w zwyczaju uprawiać jogging?... Codziennie rano po schodach na tramwaj?
Otóż ja zapomniałam. No ale od czego mam Piętnastkę? Piętnastka całkiem skutecznie przypomniała mi o tym już w zeszły czwartek. Szłam sobie spokojnie na tramwaj o 9.17 i gdy o 9.15 wspinałam się w tempie spacerowym (miałam wszak pewien zapas czasowy) po schodach, Piętnastka w tym właśnie czasie odjeżdżała już z przystanku.
BTW jakbyście kiedyś wybierali się na Piętnastkę z centrum w stronę Katowic, to miejcie na uwadze, iż przyjeżdża ona zawsze 2 minuty przed planem. Właściwość sprawdzona empirycznie przeze mnie. Piętnastka robi tak zawsze... no chyba że się spóźnia, wtedy nie :)
A wracając do tematu. Dziś mój ukochany tramwaj próbował zafundować mi kolejną przebieżkę.
Tym razem wracałam już z uczelni. Przekraczałam ulicę (Warszawską?) gdy zauważyłam nadjeżdżającą Piętnastkę. Nie chciało mi się jednak biec. Zamiast tego wsiadłam w 14, która nadjechała parę minut później. Swoją drogą, gdy wysiadałam z niej na Menelkach, widziałam moją „uciekającą” Piętnastkę czekającą na zmianę zwrotnicy. Mogłabym sobie do niej podbiec, zrobić wieś i poprosić Panią Motorniczą o wpuszczenie mnie do środka, ale komu by się chciało? Taka piękna pogoda! Przeszłam się więc 2 przystanki i tam wsiadłam do pięknego niebieskiego ogórasa.
Ze spaceru jestem jak najbardziej zadowolona. A Wy biegajcie na zdrowie jak Wam się chce! I can't be bothered.

Leniwiec Marysia

niedziela, 14 października 2007

Notka zadawniona

Powiem Wam szczerze, że już sługo się zbieram do napisania tej notki i strasznie jakoś nie mam weny. Chyba za rzadko jeżdżę piętnastkami. Właściwie to wcale nie jeżdżę nimi. Bo nie po drodze mi absolutnie jest. Poza tym domyślam się, że warszawska piętnastka nawet nie umywa się do tej naszej, haha.
Jednakowoż zdarzyło mi się, podczas mojego ostatniego pobytu w GOPie przejechać się tym cudownym i jedynym w swoim rodzaju na cały wszechświat środkiem lokomocji. I wiecie co? Wcale, a wcale się nie spóźniła ani nic. Chyba. Pamiętam, że to ja się spóźniłam na nią. Ale za to nie popsuła się, ani nie śmierdziało w niej, ani nic. Dziwne, nie?
Chyba chciała mnie zachęcić do częstszego odwiedzania jej, ale niestety nie wyszło. Bo wracałam do domu już z centrum Katowic i to się jakoś nie uzupełnia. Zatem pojechałam 815, które zatem postanowiło się zemścić na mnie w imieniu piętnastki chyba. (Nie wydaje Wam się, że to jest jedna rodzina? Wszak mają mają podobny numer i oboje jadą ode mnie na AE - tajemnicze, nie?) Generalnie 815 spóźniło sie 15 minut, a potem wsiadł do niego PAN. PAN śmierdział tak sakramencko, jakby był ekstraktem z letniej piętnastki z bonusowym żulem. Dookoła niego utworzył się pusty półokrąg o promieniu szerokości autobusu. PAN bowiem zasiadł na miejscu dla niepełnosprawnych. Co więcej nawiązał rozmowę z jakimś biednym człowiekiem, który siedział w pobliżu. Człowiek ten twardy był, bo nie wstał z miejsca siedzącego, jak to poczyniła część pasażerów z najbliższego pobliża. Tylko podjął konwersację. Szacuneczek dla pana pasażera, zaprawdę powiadam Wam.
Ale w sumie czy to takie straszne?
A czy wspominałam może już o tym, że do pracy jeżdżę na miejscu siedzącym bezpośrednim autobusem niskopodłogowym?
Zdecydowanie warszawski ZTM ma swoje przewagi nad GOPowskim KZK.

With regards,
Magda

środa, 10 października 2007

Zajezdnia Widmo

Prześladują mnie ostatnio Piętnastki do zajezdni widmo.
Wszystko zaczęło się w czwartek. Tramwaj wiozący mnie na uczelnię był z serii mówiących. Znaczy ten konkretny akurat był niemy, ale miał typowe wyposażenie tramwajów mówiących. Mam oczywiście na myśli wyświetlacz, który pokazuje to, co tramwaj chciałby powiedzieć, a nie zawsze go słychać. Na rzeczonym wyświetlaczu natomiast widniał napis „ZJAZD DO ZAJEZDNI”. Inwektywa – pomyślałam, lecz nie przejęłam się tym zbytnio. Wszak do zajezdni jeszcze dużo czasu, a stamtąd to już dość prosto dostać się na AE. Generalnie nikt się nie przejął. Gdy dojechaliśmy do zajezdni nikt nie zareagował, więc ja też pozostałam w tramwaju. Wszystko skończyło się tak, że Piętnastka nie przejęła się również i pojechała dalej, dowożąc mnie spokojnie na uczelnie.
Dnia następnego również korzystałam z usług mego ukochanego środka transportu. Tym razem znak zjazdu do zajezdni zobaczyłam już po bezpiecznym opuszczeniu pojazdu pod uczelnią. Piętnastka wioząca mnie tegoż dnia do szkoły, miała wystawiony owy znak z tyłu drugiego wagonu.
No ale to nie koniec. Wszak do 3 razy sztuka. Dzisiaj po zajęciach czekałam sobie na przystanku na Piętnastkę, która oczywiście się spóźniała. Swoją drogą ciekawe zjawisko. Godzina była 13.30 i wszystkie tramwaje w stronę Szopienic były zapchane. I pojedyncze na dodatek. Nawet Dwudziestka! Na prawdę. Pojedyncza, wypchana Dwudziestka to naprawdę rzadki widok! Wracając do tematu. Czekam i czekam, aż w końcu o godzinie z rozkładem nie uzupełniającej się ani trochę, podjechał tak zwany ogór. Wsiadłam więc i zajęłam miejsce stojące. Od razu pewna rzecz rzuciła mi się w oczy. A mianowicie ten taki cziczik, wiecie? Taka tablica przy bocznej szybie, informująca o trasie i kierunku jazdy tramwaju. Otóż trasy tam nie było. Za to kierunek był jak najbardziej. Wielki napis ZAJEZDNIA... wypisany czarnym markerem, zapewne przez jakiegoś zagorzałego fanatyka rejonów komunikacyjnych, jak to bardziej wtajemniczeni nazywają zajezdnie. Nie muszę chyba dodawać, że tramwaj oczywiście bez żadnych problemów dowiózł mnie do domu.

Prosto z zajezdni, relacjonowała dla Was - Marysia

środa, 3 października 2007

spot the difference

Październik zaczęłam od zdrady Piętnastki.
Na przystanku byłam o 10.55 czyli dokładnie o czasie. Mojego ukochanego środka lokomocji nie było jednak widać na horyzoncie, ani z jednej, ani z drugiej strony. Dlatego też gdy 5 minut później podjechało 815, ochoczo skorzystałam z jego usług.
Kara spotkała mnie taka, iż była kontrola. Na szczęście mam już miesięczny i nie jeżdżę już do naszego miasta wojewódzkiego za darmo, jak to zdarzyło mi się parę razy w zeszłym tygodniu. Także konsekwencji z tego powodu żadnych nie poniosłam. W każdym razie kontrola wyglądała dość osobliwie.
Pan kanar sprawdzał bilety lecz nikogo nie spisywał za jego brak ani nic. „Pani bilecik ma? To dobrze. A pan nie ma? To też dobrze” ;) Sprawdził tak wszystkich i pogrążył się w dyskusji z dwoma swymi kolegami, również kanarami. Dopiero gdy dojechaliśmy do przystanku sprawa się wyjaśniła i panowie kontrolerzy wyprosili delikwentów jadących na gapę na zewnątrz (a w zasadzie jednego delikwenta, bo drugi okazał się emerytem i rencistą) i tam się nim zajęli.
W drogę powrotną postanowiłam już jednak udać się Piętnastką. Średnio mi się to udało, gdyż podjechał wcześniej Jordan, dość pusty. I powiem Wam, że jako iż bolid był starego typu (tzw. ogór), czułam się prawie jak w Piętnastce i prawie zapomniałam wysiąść na menelkach. Na szczęście w porę sobie przypomniałam i przesiadłam się do pojedynczej lecz nie bardzo zapchanej Piętnastki, która (tu trzeba ją pochwalić) przyjechała zaraz po 23, także nie trzeba było na nią czekać nic a nic.

Podróż może nie należała do najbardziej ekscytujących, ale w pewnym momencie zaczęłam martwić się o swoją głowę. Mianowicie na którymś z przystanków (gdzieś w okolicach Brynicy) wsiadło dwóch dziadków. Oboje środkowymi drzwiami. Jeden jednymi, drugi drugimi. Dokładnie w tym samym tempie, w tej samej chwili wspinali się po schodkach do tramwaju. Na pierwszy rzut oka identyczni. „Czy ja widzę podwójnie? - pomyślałam – Po trzech piwach?”.
Dopiero gdy usiedli w odległości jakiś 4 miejsc od siebie, zaczęłam bawić się w znajdywanie różnic.
Oboje mieli takie same okulary. Oboje byli siwi, lecz jeden miał więcej włosów na brwiach a mniej na głowie, a drugi na odwrót. Jeden miał trochę dłuższy płaszcz, drugi trochę krótszy. Jeden miał czarne półbuty, drugi jasne itd. Oboje wysiedli na Dworcu... Śmieszne

Marysia

wtorek, 2 października 2007

let's play

Hejka.

Na początku chciałam się poskarżyć, że ja dostarczam Wam ostatnio notki prawie codziennie, a Wy nie czytacie nic a nic. A jak czytacie to nie zostawiacie po sobie śladu i ja nie wiem tego, że czytacie.
I nikt się nie ucieszył, że wróciłam, o!

W każdym razie w piątek znów jechałam na uczelnię...
Tym razem sprawdziłam na rozkładzie w necie, o której mam Piętnastkę. I powiem Wam, że przyjechała w miarę o czasie. Bo cóż to dla Piętnastki minutka czy dwie spóźnienia?
Przyjechała podwójna. Tradycyjnie więc wsiadłam do drugiego wagonu. Niestety znów miałam problemy ze skasowaniem biletu. Nie potrafiłam właściwie umiejscowić biletu w kasowniku. Po chwili jednak coś zaskoczyło, kasownik wyskrzeczał to swoje charakterystyczne trrryt, a ja spokojnie usiadłam na miejscu. Jak się jednak po pewnym czasie zorientowałam , nie wszystko zadziałało do końca tak jak trzeba. A mianowicie bilet wcale nie został skasowany. No ale trudno. Jako że nie mam nic przeciwko płaceniu połowy połowy ceny, zużyłam ten bilet w drodze powrotnej. Także kolejny przejazd za darmo. BTW mam nadzieję, że nie czyta tego bloga jakiś kanar i nie czeka mnie nalot policji za oszukanie państwa na jakieś 4,35 PLN.

Po załatwieniu spraw na uczelni ( a będąc bardziej precyzyjnym po ich nie załatwieniu), udałam się na przystanek. Od razu przyjechała podwójna dwudziestka, ale nie skorzystałam z jej usług. Sprawdziłam na rozkładzie, że na mój tramwaj będę musiała jeszcze trochę poczekać i usiadłam na ławeczce. Podjechała kolejna podwójna dwudziestka... Tym razem niebieska. Dodam, że następnym przejeżdżającym tramwajem (jakąś minutkę później) była dla odmiany podwójna dwudziestka. Ale to już w przeciwnym kierunku, więc nie wiem czy się liczy.
Kiedy w końcu przyjechał mój tramwaj, okazało się, że jest oczywiście pojedynczy... ale za to niebieski. Troszkę zapchany, aczkolwiek nie za bardzo, bo już w połowie drogi trafiło mi się miejsce siedzące. Niestety nie na długo, gdyż kilka przystanków później z wielkim trudem wsiadł do bolidu bardzo mały człowieczek. Do tego się jeszcze garbił. Żal mi się go zrobiło i ustąpiłam mu miejsca, co będzie taki stał biedny z tą ciężką torbą. Podziękował mi bardzo serdecznie, usiadł i w mgnieniu oka zasnął. A los mi się odwdzięczył i 3 minutki później już miałam kolejne miejsce siedzące.

Wspomnę może jeszcze o nowej grze, którą to rzeczonego dnia wymyśliłam. A mianowicie grę w tysiąca (tak tak, zboczenie zawodowe, po 10 miesiącach pracy w kasynie tylko karty mi w głowie). W tym przypadku jednak nie gra się kartami lecz... tramwajami. Sumuje się numery linii przejeżdżających tramwajów. W jedną i w drugą stronę. Wygrywa ten kto pierwszy dojdzie do tysiąca zanim przyjedzie oczekiwany tramwaj. Mnie się na razie nie udało dojść do tysiąca, ale i tak moja „strona” wygrała. W moim kierunku jechały dwie dwudziestki, jordan i 37 co daje razem 100. A w przeciwnym dwie 20 (ale jedna z nich to wracała ta co jechała też w moją stronę więc nie wiem czy się liczy),14 i 15.
Gra się dopiero narodziła więc jakby ktoś chciał wnieść jakieś poprawki to proszę bardzo. Można na przykład liczyć podwójny tramwaj podwójnie, czyli dwie podwójne 20, jordan i 37 dały by 140 punktów zamiast 100.
Jestem otwarta na propozycje i pozdrawiam piętnastkowo!

dealt by Maria