wtorek, 23 października 2007

Dzisiaj Nie Jest Dobry Tydzień!

Uwaga, bo notka będzie długa, jako iż z dużej ilości środków komunikacji miejskiej korzystałam dziś, a każdy z nich dostarczył mi niezapomnianych wrażeń.

Zacznę od tego, że miałam się dziś dostać na uczelnię na dość nietypową godzinę11, która ponadto jest dla mnie godziną wcześnie ranną. Oczywiście udało mi się olać budzik, ale jakimś cudem (choć z wielkim trudem) wstałam... oczywiście ponad pół godziny po zaplanowanym czasie. Jednakże w pośpiechu starałam się jakoś zdążyć na tramwaj o 10.13. Po drodze (będąc już pod dworcem) przeklinałam się w myślach, że przecież mogłam byłam pójść na przystanek na Sobieskiego. To wszak niewiele dalej a tam bym zdążyła, bo Piętnastki na Dworzec przyjeżdżają za wcześnie, ale na Sobieskiego są już zwykle troszeczkę spóźnione. No ale trudno – pomyślałam – sama sobie winnam.
A jednak okazało się, że Opatrzność nade mną w tym momencie czuwała.
Na przystanek dotarłam dokładnie o 10.13. Oczywiście się spóźniłam. Ale co się, Proszę Państwa, okazało?
Po jakiś 5 minutach (nie przyjechał w tym czasie żaden tramwaj) spojrzałam przypadkowo w stronę... hmmm nazwijmy to nowym centrum Sosnowca, tam gdzie fontanna i w ogóle. No więc patrzę i co widzę? Widzę tramwaj stojący sobie tam na światłach. Toż to imponującą odległość pokonał w te (co najmniej) 5 minut! Ja, przychodząc na przystanek, ani też później, żadnego tramwaju nie widziałam. Zatem musiał tam już stać dobrych kilka chwil. Nie było widać co to za numer, ale postanowiłam się przyjrzeć sytuacji.
Po chwili okazało się, że przed rzeczonym bolidem, stał jeszcze jeden. Zauważyłam go dopiero gdy ruszył i począł skręcać w lewo (czyli nie na Katowice). I tu jestem przekonana, iż była to Piętnastka
Bo jakaż inna sosnowiecka linia używa ogórasów?
W tym momencie podjechał jakiś autobus i musiałam chwilowo przerwać obserwację. A co się okazało, gdy przejeżdżaliśmy koło miejsca zdarzenia? No cóż, sytuacja wyglądała dość osobliwie. Domniemana Piętnastka odjechała już w siną dal (szkoda tylko, że nie w odpowiednim kierunku), tramwaj, który widziałam z przystanku (było to 27) wciąż czekał na swoją kolej, a jakiś pan w pomarańczowej kamizelce chodził po torach i coś z nich zbierał.
Zapewne moi stali Czytelnicy i wierni Pasażerowie Piętnastki wiedzą już, co zobaczyłam, gdy spojrzałam w kierunku wiaduktu. Tak jest, zerwana trakcja! Sprawców widać nie było, ale była za to ekipa naprawiająca, co chwali im się, a jakże!
Przypomnę, że takie zerwanie drutu w okolicach wiaduktu paraliżuje nie tylko Piętnastkę, ale i połowę komunikacji Zagłębiowskiej. A zatem nie był to koniec atrakcji. Parę metrów dalej ujrzałam tramwaj numer 21 jadący, a w zasadzie stojący, w kierunku z Milowic do Centrum, a przed nim pchających go dwóch panów. Ja słyszałam o tym (i nie raz w takiej sytuacji uczestniczyłam), że jak samochód nie chce zapalić to się go bierze „na popych”, ale nawet wtedy stara się go pchać do przodu!
Następnym mijanym tramwajem było kolejne 21, puściutkie, stojące na przystanku, z jedną Panią Motorniczą śpiącą sobie spokojnie w środku.
A potem autobus dowiózł mnie już bez większych problemów na uczelnię. W sumie w Katowicach byłam o tej samej porze jak gdybym zdążyła była na ten tramwaj, a on faktycznie pojechałby był właściwą trasą. Z tym tylko, że z przystanku autobusowego musiałam jeszcze drałować kawałeczek, a pogoda niesprzyjająca. Choć właściwie, jakbym bardzo chciała, to mogłam wyskoczyć z autobusu trochę wcześniej, bliżej uczelni. Wszak jedne drzwi były cały czas otwarte (sic!).

Dochodzi południe. Zimno, kapa deszcz, a tu ponad 3-godzinne okienko. No to siup w tramwaj i do domu.
Pierwsza podjechała czternastka. Wsiadłam więc, bo czemu by nie? Wszystko było dobrze do okolic poczty. Tam na przystanku tramwaj się popsuł. Otóż zatrzymał się na przystanku i zgasł ;) Pan Motorniczy – żółtodziób. Sam nie wiedział co się dzieje. Wysiadł z bolidu, pokazywał na pantograf i na migi zapytywał o coś Pana Motorniczego z Piętnastki jadącej za nami. Wszak Motorniczy Piętnastek to nie lada wygi i taka drobna awaria tramwaju to dla nich chleb powszedni.
W każdym razie Motorniczy czternastki wsiadł z powrotem do pojazdu i miał zamiar poszperać coś w tej magicznej skrzynce, gdzie są te wszystkie rzeczy, które się zwykle przepalają itp. W tejże chwili jednak czternastka sama zaskoczyła. Nie na długo jednak. Na następnym przystanku znowu odmówiła posłuszeństwa. Tym razem nie chciała nawet wypuścić uwięzionych w niech pasażerów. Biedny Pan Motorniczy musiał ręcznie otwierać jedne z drzwi. I kiedy pasażerowie lgnęli, żeby się przez nie wydostać, pozostałe otwarły się samoistnie.
Z ulgą wysiadłam na Menelkach i przesiadłam się do Piętnastki, która nie była popsuta, ale za to śmierdziała kupą...

Około godziny 15 wracałam jechałam na uczelnie po raz kolejny. W tamtą stronę obyło się bez większych przeszkód i nawet spotkałam kolegę więc mi się nie nudziło.
W drodze powrotnej nie było już tak różowo. Zimno, kapa jeszcze bardziej niż w południe. Na szczęście, gdy dochodziłam do przystanku, minęła mnie czternastka. Podbiegłam do niej (dalej się zatrzymać nie mogła!) i próbuję się gdzieś ulokować. Tłumu wielkiego nie było, ale miejsc siedzących niestety też nie. Podeszłam do tyłu wagonu, aby usiąść na „parapecie”, ale okazał się mokry i ubłocony, więc zrezygnowałam z pomysłu. W zamian śmierdziało. Przyczyną zapachu była najprawdopodobniej sześcioosobowa rodzina Rumunów, ale pewna nie jestem. Na dodatek okazało się, że zapomniałam empetrójki, więc pozostałam bez muzyki. Nuda. I tak w sumie szczęście, że ja tego mojego sprzętu zapomniałam , bo w sumie martwiłam się, iż go zgubiłam.
Gdy wysiadłam na Dworze, odkryłam pewną właściwość tamtejszego przystanku. Nie wiem od kiedy on taki jest, może wcześniej nie rzuciło mi się to po prostu w oczy, ale jako że dzisiaj padało, zauważyłam to bardzo wyraźnie.
Wiecie, przystanek - wiata autobusowa jest zwykle skonstruowany tak, że ma dach, trzy ściany boczne, a z jednej strony ma przestrzeń otwartą. Otóż przystanek na Menelkach jest przestrzenią bardziej otwartą niźli zamkniętą.
Ma on aż jedną ścianę boczną. Reszty niestety nie uświadczysz. Nie wiem, może pozostałe części konstrukcji zbudowane są z tego samego materiału co legendarne niewidzialne szaty króla?
Koniec końców stanęłam sobie wraz z innymi menelami pod małym zadaszeniem pod Lewiatanem i poczekałam na Piętnastkę, którą jakoś dokolebałam się do domu.

Aha, i jeszcze ubrałam dziś po raz pierwszy moje nowe zimowe buty i obtarły mnie w kostkę.
I to już chyba koniec Piętnastkowych przygód na dzień dzisiejszy.
Pozdrawiam wszystkich, a szczególnie tych, którzy dotrwali do końca tej notki i nie poumierali z nudów po drodze.
Trzymcie się cieplutko w te zimne dni.

Wymęczone przez Marysię

Brak komentarzy: