środa, 27 stycznia 2010

I WAS FROZEN TODAY

Prowadzę ostatnio bardzo aktywne życie świeżo upieczonej bezrobotnej. I piszę to bez ironii - naprawdę robię ostatnio więcej niż robiłam jako student na prolongacie. Dziś na przykład postanowiłam udać się do Jaworzna, aby podziękować Prezesowi TBS-u za pomoc w uzyskaniu tytułu magistra (czyt. udostępnienie niezbędnych do pracy materiałów).
Do Jaworzna z Sosnowca jedzie 1 (słownie: jeden) autobus komunikacji miejskiej o numerze S (autobus, nie komunikacja) z częstotliwością średnio raz na godzinę oraz jakiś prywatny busik z nieznaną częstotliwością, gdyż nie dba on o zamieszczenie swego rozkładu jazdy w internecie ani na przystanku.
Udałam się więc dziś rano na S-kę o 10:36. Byłam oczywiście kilka minut wcześniej, coby na pewno się nie spóźnić. Tak się jednak złożyło, że S-ka postanowiła nie przyjechać. Specjalnie wybrałam taką porę podróży, żeby nie być tam za późno, ale żeby też nie wychodzić z domku na poranny mróz. Muszę jednak Was poinformować, że po 10 na dworze nadal było -15°C! Ku rozpaczy moich stóp, postanowiłam dać busowi akademicki kwadrans i dopiero wtedy wrócić z podkulonym ogonem do ciepłego łóżeczka. Wiedziałam, że jak tylko odejdę z przystanku, S-ka albo przewóz podjadą, ale cóż ja mogę poradzić na prawa Murphy'ego?
Już miałam wrócić do domu i napisać notkę pod tytułem Mission Failed, ale przystanęłam jeszcze na chwilkę zamienić dwa zdania z jakąś Babcią, która także chciała się dostać do Jaworzna i opracowywała strategię jechania do Mysłowic i przesiadki w "coś, co może przyjedzie". Ja podziękowałam za takie ekscesy, życzyłam powodzenia i odwróciłam się na pięcie. Wtedy jakiś Pan obok zawołał radośnie: "Jedzie!".
...
Szczerze powiedziawszy poczułam rozczarowanie. Myśl o ciepłej herbatce i zagrzaniu zmarzniętych nóżek była bardzo zachęcająca. Szczególnie, że rano bardzo mi się nie chciało zwlec z łóżka i rozważałam olanie całej tej wyprawy. Pomyślałam jednak, że prędzej czy później trzeba będzie do tego Jaworzna i tak pojechać i nikt mi nie zagwarantuje, że podróż nie będzie jeszcze gorsza, dłuższa i zimniejsza. Dlatego też (skoro już tak dzielnie zebrałam się w sobie, żeby wyjść z domu i tyle przecierpiałam) postanowiłam zdecydować się na 45-minutową jazdę autobusem.
W autobusie się oczywiście nie zagrzałam. Usiadłam z dala od drzwi, ale to niewiele pomogło. Na domiar złego okazało się, że TBS zmienił w międzyczasie swoją siedzibę (a konkretniej wrócił do poprzedniej) i musiałam się dowiadywać gdzie to. [Swoją drogą napotkany na klatce schodowej Koleś był śmieszny. Ja: "Przepraszam. Tu był kiedyś TBS..."; On: "Tak, już go nie ma". No tyle to zauważyłam, dziękuję bardzo!]. Na szczęście okazało się, iż nowe lokum jest niedaleko i w niedługim czasie siedziałam sobie w CIEPŁYM gabinecie Pana Prezesa.
Pogadałam chwilkę (całkiem sporą) i nadeszła pora powrotu do domu. Temperatura była już bardziej sprzyjająca, ale i tak niezbyt ucieszył mnie fakt, że kolejna S-ka przyjedzie dopiero za 40 minut (o ile się nie spóźni oczywiście). Rozważałam zakamuflowanie się na kolejne pół godzinki w jakiejś kawiarni, ale ostatecznie postanowiłam cierpliwie poczekać na przystanku. I słusznie, bo po 10 minutkach nadjechał busik.
Dodam jeszcze, że busika prowadził Pan, który jeździł pierwszy dzień na tej trasie. Zdenerwowany był Chłopak trochę - do tego stopnia, że dojeżdżając do Sosnowca musiał sobie zapalić. Oczywiście najpierw zapytał pasażerów czy im to nie przeszkadza, ale nikt nie miał nic przeciwko - należało mu się.
A może po prostu ogrzewał sobie w ten sposób jamę ustną w te chłodne dni?

freezed by MGR Marysia

4 komentarze:

Michał Pajek pisze...

Wreszcie jakiś post!!! A tak w ogóle to dalej czekam na artyk(ó)ł!!!

PS. Poniżej jest napisane "dicia" i każą mi to drugi raz wpisać w ramkę. Kto to Dicia?

Marysia pisze...

jak widzisz wena mi trochę wróciła i więc może coś w końcu dla Ciebie wyskrobię... ale nie zapeszajmy!

dicia - prawie jak kicia

teneniel pisze...

Brawo, brawo, jestem z Ciebie dumna podwójnie. Raz, że wyszłaś z domu, a dwa, że napisałaś nocię.

I chciałam powiedzieć jeszcze, że to mit. Wnętrze jamy ustnej wcale, ale to wcale nie rozgrzewa się od palenia papierosów... Pamiętam, że będąc jeszcze młodą niepalącą osobą wierzyłam w grzewczą moc papierosa. Wszak PALI SIĘ. Ogień jest CIEPŁY, więc powinien GRZAĆ. Z błędu wyprowadziła mnie pierwsza przerwa spędzona na śniegu za salą gimnastyczną z papierosem w ustach. Palenie nie grzeje... Palenie jest raczej chłodne. Czy może nawet cool?

Pozdrawiam,
Magda, czyli Ja.

metal_girl pisze...

Skąd ja to znam, coś podobnego przeżywam prawie w każdy weekend, kiedy to wyruszam w długa podróż na swą uczelnię. Ostatnio myślałam już, że odmroziłam sobie stopy :/