czwartek, 14 lutego 2008

Czasem moja głupota mnie totalnie poraża... czyli bus trip :)

Jestem typową, stereotypową kobietą, jeżeli chodzi o rozróżnianie kierunków i orientację w terenie. Tak tak. Jak ktoś mi każe skręcić w prawo, to ja się pytam w które prawo. Potrafiłabym się pewnie zgubić we wsi z dwoma ulicami i pięcioma domami na krzyż. Do tego topografia mojego miasta jest mi nieznana i zwykle jak próbuję pójść jakimś skrótem to zajmuje mi to dwa razy więcej czasu niż normalna droga.
Jeżeli natomiast chodzi o komunikację miejską... No cóż... Podróżuję w zasadzie tylko Piętnastką. Tylko w niej czuję się bezpiecznie i wiem gdzie jestem (z reguły... choć raz zdarzyło mi się pomyśleć, że pojechałam przez przypadek na Zagórze, a byłam gdzieś w Szopienicach).

Przejdźmy jednak do meritum całej historii.
Otóż pojechałam sobie dzisiaj na zakupy. Najpierw podskoczyłam do Plejady. Piętnastką, bo akurat podjechała - brawa dla niej!!! Tam jednak nic nie kupiłam i postanowiłam przemieścić się do Auchan. Poszłam na przystanek pod Magdy dom i wsiadłam do autobusu, który akurat pojawił się na przystanku. Pomyślałam bowiem radośnie, że stamtąd to przecież na pewno wszystko jedzie do Auchan.
Po chwili naszła mnie jednak myśl, że chyba jednak niekoniecznie to 835, w którym właśnie siedzę, więc wysiadłam na najbliższym przystanku w celu sprawdzenia tej zagadki na rozkładzie. Rozkład okazał się przejrzysty niestety.
A że akurat podjechało 299, to niewiele myśląc do niego wsiadłam.
Nie przyszło do mojej malutkiej główki, że jak już autobus skręcił właściwie w stronę Zagórza, to się wracać na Środulę nie będzie. Z minuty na minutę byłam jednak coraz bardziej pewna, że tam gdzie bym chciała linią 299 nie dotrę... I tym właśnie sposobem pojechałam na sam koniec trasy czyli na Zagórzowską Zajezdnię.
Stamtąd jakimś busem z powrotem do centrum, żeby się dowiedzieć, że bezpłatny bus do Auchan odjechał kilka minut wcześniej. No ale wymarzłam troszkę na przystanku i doczekałam się w końcu na 188.
Później obyło się już bez większych sensacji i po zakupach bezpiecznie i dość szybko dotarłam do domu.

Oczywiście nie kupiłam tego, po co do marketu pojechałam, ale jeżeli chodzi o zakupy też jestem prawdziwą kobietą i rzadko wychodzę ze sklepu z pustymi rękami.
Także jestem szczęśliwą posiadaczką książki pewnego irlandzkiego autora i części ubrania, które i tak pewnie nigdy nie zobaczą światła słonecznego (raczej przyciemnione światełko lampki nocnej).

Pozdrawiam serdecznie i całuśnie ;)
Happy Valentines!
Marysia

PS. Od poniedziałku wracam na uczelnię, więc mam nadzieję, że po weekendzie będzie tu znowu bardziej piętnatskowo.

Brak komentarzy: