piątek, 24 lutego 2006

Wypadek

Wracałam dziś wieczorem po egzaminie do domku (nawiasem mówiąc porażka zwana zajęciami frustrująco-psychotycznymi (w skrócie zfp) objawiła się laniem wody o tym, że restrukturyzacja to zmiana struktury kapitału, co dla mnie jest troszku idem per idem, ale qui cares? Może Pani Halinka nie zauważy…) Wracając do tematu… Nie czekałam długo na tramwaj. O dziwo przybył o czasie. Okazało się jednak, że o tej porze dość dużo osób jeszcze podróżuje, więc przyjechał pojedynczy… No ale trudno. Po ciężkim dniu najważniejsze to wrócić do domku jak najszybciej – miejsca siedzące są nieistotne. No więc wracam do domu, wracam, ciemno wszędzie, głucho wszędzie…
Jedziemy, wywracając po drodze nieletnich pasażerów, mkniemy przez zgliszcza, nie oglądając się za siebie… Oczywiście do czasu… Do czasu aż piętnastka zatrzymała się na mijance na Stawikach i czeka, czeka, czeka… Po chwili pomyślałam, że może o tej porze tramwaj o 17.44 pod uczelnią jedzie tylko do przystanku Zajezdnia Stawiki (choć nikt o takim wcześniej nie słyszał) i czeka tam do 5 rano na przykład. Możesz wysiąść albo poczekać w niej do świtu… Wybór należy do Ciebie… Nie wiadomo…
Po kolejnej chwili zdawało się, że wykrakałam (tudzież zgadłam)… Drzwi się otworzyły i do końca pojazdu (gdzie stałam) dotarła informacja, że można wysiąść i iść pieszo albo zostać i poczekać.
No więc zdecydowałam się na orzeźwiający spacerek. W międzyczasie dowiedziałam się, że był jakiś wypadek i dlatemu piętnastka nie może dalej jechać. Trudno, nie?
Powróćmy do spacerku… Wspominałam, że było ciemno? Nic nie widać,. Nie widać czy idziesz po lodzie / błocie / śniegu / wodzie / gównie / niewiadomo. Nie wiadomo czy nie poślizgniesz się zaraz na tym lodzie, którego nie widać i nie wpadniesz do Brynicy. Nie wiadomo… Jako, że było ciemno przez dłuższy czas nie widziałam też rzeczonego, domniemanego wypadku. Pomyślałam nawet, że może wypadek polega na tym, że piętnastce się nie chce dalej jechać – to nie byłoby właściwie zaskakujące.
Po pewnym jednak (bardziej dłuższym niż krótszym) czasie oczom moim ukazał się ów wypadek… No więc wypadek polega na tym, że piętnastka stoi i mruga „u u miałam wypadek, miałam wypadek, haha, teraz nikt nie przejedzie!”, za nim stoi cinkuś z pomocy drogowej tudzież tramwajowej, a na poboczu, ledwo widoczny, stoi jakiś granatowy samochód i też mruga, ale nieśmiało i z zakłopotaniem. Oczywiście żadnych śladów walki, żadnej krwi, nic, nada! Jednakże przejechać się nie da, bo tylko jedne tory są… Oczywiście piętnastka nie może się cofnąć 300 metrów na przystanek Sobieskiego, żeby chociaż w jedną stronę dało się przejechać. Nie! To by było zbyt proste. Nie mówiąc już o pomyśle przejechania półtora kilometra do przodu, do mijanki co jeszcze bardziej ułatwiłoby komunikacje. Ależ skąd! Wszak to nie do pomyślenia. Piętnastka musi czekać na miejscu zbrodni aż do przybycia policji… Naszej Wspaniałej Polskiej Policji komentować nie będę, bo nie o tym jest ten blog. Myślę sobie jednak, że Ci, którzy zdecydowali się czekać poczekali sobie niekrótko:)

Zastanawia mnie jak naprawdę wyglądał ten wypadek. Może granatowe autko zarysowało troszkę nieskazitelną karoserię Naszego Ukochanego Tramwaju? Ja w każdym razie żadnych szkód nie widziałam… Oczywiście nie bagatelizuję tutaj tego wypadku, bo na pewno był on dla piętnastki traumatycznym przeżyciem i miała święte prawo zatamować w związku z tym cały piętnastkowy ruch. Tak po prostu się zastanawiam, o co oskarżać ten podły, granatowy samochód…

written by Marysia

Brak komentarzy: