środa, 15 listopada 2006

Leniwiec, Kraków, głupota(smutek) i last trip(jeszcze większy smutek)

Zbudził się we mnie ogromny leniwiec, a pielegnowany i sycony dużą ilością nicnierobienia sprawił, że już od wieków żadnej notki nie napisałam. I to bynajmniej nie dlatego, że komunikacja miejska nie dostarczyła mi materiałów... Zatem podziele się teraz z Wami kilkoma anegdotkami i bardzo przepraszam za te nieopowiedziane, które zginęły gdzieś w natłoku codziennych piętnastkowych trudów i znojów.

Zacznę nie od Piętnastki.
Byłam sobie w zeszłym tygodniu w Krakowie. Muszę przyznać, że ichniejsza komunikacja bardzo starała się na mnie zrobić dobre wrażenie. Na poczatęk, gdy spóźniłyśmy się na tramwaj minutkę czy dwie (a dodam że deszcz dawał się wówczas bardzo we znaki... w zasadzie nie tylko we znaki, ale i w drogę, przechodniów i generalnie we wszystko), nasz tramwaj postanowił się spóźnić minutek trzy (także nie musiałyśmy moknąć za bardzo. W dodatku dostarczył nas na Koniec Świata, jakim podobno jest Prokocim, w ekspresowym wręcz tempie. Innego zaś dnia, wracając z baru, tramwaj przyjechał jak tylko dotarłyśmy na przystanek. Natomiast w dniu mojego powrotu z kulturalnej stolicy naszego kraju miałam chyba po raz pierwszy w życiu przyjemność jechania w TRZECIM wagonie krakowskiej Trzynastki, która była głównym bohaterem mojego wyjazdu.
No cóż... My przynajmniej nie mamy 3-godzinnych kolejek po bilet miesięczny ;)
Oczywiście po takiej dawce dobrej woli i uprzejmości ze strony pojazdów szynowych, dość szybko sprowadzona zostałam na ziemię.
Zaczęło się od tego, że mój pociąg powrotny okazał się jakimś "ekspresem". Już na starcie miał 10 minut opóźnienia(przez co miałam schizę, że wsiadłam w pociąg do Rzeszowa miast do Katowic), a potem jeszcze stał prawie pół godziny na Mydlnikach. Następnie ja jak zwykle wykazałam się swą inteligjencją i nie wysiadłam na Zawodziu, lecz pojechałam do centrum (a umówiłam się z Magdą pod AE). Ale może to i dobrze, bo w drodze na uczelnie widziałam Jedenastkę ze złamanym pantografem i dwoma panami na jej dachu, usiłującymi to jakoś naprawić. Dzięki temu widokowi, od razu poczułam się jak w domu i zrozumiałam, że zachowanie krakowskich tramwajów to na pewno tylko jakiś tani chłyt matetindowy.

Jak zapewne wiecie, emigruję (już jutro!) do Szkocji na rok. W związku z tym na uczelnie praktycznie już od pewnego czasu nie jeżdżę. W sobotę natomiast zdarzyła się smutna historia poniekąd z tym związana.
Jechałam sobie wraz z rodzicami samochodem do babci. Przejeżdżając pod wiaduktem, mój tata oznajmił: "o. zrobili tory". Ja się oczywiście bardzo ucieszyłam: "brawo brawo, Piętnastka będzie znów normalnie jeździć!". Na co tata mnie zgasił, że owszem zrobili, ale jeszcze nie do końca (choć mieli byli zrobić przed wyborami), a mama powiedziała: "a po co Ci teraz Piętnastka?"
Ogarnął mnie wielki smutek, gdy uświadomiłam sobie, że już nie będę jeżdzić moim ukochanym tramwajem.

I oto wczoraj nadszedł dzień ostatniej podróży.
Trza Piętnastkę bardzo pochwalić.
Wyszłam na przystanek nie sprawdzając rozkładu i oczywiście jak doszłam T15 już tam stało. Wsiadłam więc pośpiesznie i jakże się zdziwiłam, że zaczekało jeszcze kilka minut na Piętnastkę (i nawet na to żeby pasażerowie mogli się spokojnie przesiąść).
Na Menelkach Motorniczy z T15 jadącego w drugą stronę, przekazał naszemu przez okno dokumenty i klucze. Taka sztafeta. Szkoda tylko, że nie poczekał na Piętnastkę, która przybyła minutkę po jego odjeździe. Ale qui cares skoro to nie w moją stronę?
Ja wysiadłam z autobusu i po 2 minutach (planowo!) przyjechała tramwajka.
W drodze powrotnej nie było już tak kolorowo. T15 jak zawsze chciało odjechać wg rozkładu, więc nie mogło poczekać tych 3 minutek na spóźnioną Piętnastkę.
Myślę, że Moja Ukochana po prostu chciała, żebym zapamiętała ją zarówno z tej dobraj jak i tej prawdziwej strony.

(at last, but not at least) written by Marysia

Brak komentarzy: